Henry dotarł na miejsce dziesięć minut później. Zdążył już
nieco ochłonąć, przynajmniej na tyle, by przybrać kamienny wyraz twarzy, będący
jego osłoną przed wszelkimi trudnościami, z którymi zmierzał się w pracy.
Powiadamianie rodziny o śmierci bliskiego, przepytywanie ich, widok ciała
denata, często zmasakrowanego… Tak, ta maska przydała mu się nie raz. Tym razem
również będzie niezbędna.
Zaparkował przy chodniku za radiowozem. Kiedy wysiadł, Martin Webster
już zmierzał w jego kierunku. Na twarzy przyjaciela Henry bez trudu odczytał
współczucie i troskę. Kiwnął mu sztywno głową na powitanie i przeszedł od razu
do rzeczy. Nie chciał współczucia. Chciał zakończyć tą sprawę.
- Co mamy?
- Niewiele. Przesłuchaliśmy niejaką Glorię Halterman. To ona
zgłosiła porwanie.
-Halterman? – powtórzył Jones. Kojarzył nazwisko. Po chwili
udało mu się dopasować je do konkretnej twarzy. Kobieta jest… była znajomą jego
matki. Zanim ona nie zachorowała, spotykały się dość często. – Gdzie ona jest?
Chcę z nią porozmawiać.
- Niewiele wie. Widziała jak ją porwali ze swojego mieszkania
i…
- Spokojnie, sam się tego dowiem. Chcę z nią porozmawiać. –
Stwierdził stanowczo. Po chwili dodał: - Znam ją.
Martin odchrząknął zmieszany.
- W swoim mieszkaniu. W tamtym bloku na pierwszym piętrze. Pod
siódemką.
Henry poświęcił jeszcze kilka minut, by przekazać mu, że
dzwonił do siostry, najpewniej w chwili, gdy została porwana. Polecił, by na
wszelki wypadek spróbowali namierzyć jej telefon, choć wątpił, by to coś dało –
po jego telefonie raczej już go nie włączali. Zastanawiał się, czy gdyby nie
zadzwonił, nie zwróciliby uwagi na komórkę Meredith, co by pozwoliło ich
namierzyć.
Webster śledził Jonesa wzrokiem, gdy ten oddalał się w stronę
bloku. Pokręcił głową ze współczuciem, poczym spojrzał na ekipę. Ponaglił ich
do żwawszej pracy. Bez potrzeby – i tak dawali z siebie wszystko. W końcu był w
to wmieszany i ich przyjaciel.
Henry zapukał do drzwi. Cicho, stanowczo. Jak zawsze, gdy
przychodził w związku z pracą Nie czekał długo. Po kilku sekundach stanęła przed
nim niska, pulchna, ubrana w błękitną podomkę kobieta dobiegająca sześćdziesiątki.
Ponura twarz Glorii Halterman na jego widok się rozjaśniła. Ale tylko na
chwilę, a miejsce radosnego zaskoczenia ponownie przejął smutek.
- Henry, tak mi przykro – zaczęła kobieta. Łzy ściekały jej po
policzkach, wzbierały pod powiekami, wzmagając blask jej błękitnych, zwykle
roześmianych oczu. – Tego samego dnia straciłeś i matkę i siostrę.
Mężczyzna zacisnął szczękę i siląc się na spokój odpowiedział:
- Tylko matkę, proszę pani. Siostrę odzyskam.
Gloria przyłożyła dłoń do ust, spłoszona. Na jej policzkach,
wcześniej bladych, wykwitły różowe plamy.
- Nie chciałam sugerować, że… Przepraszam – westchnęła
zrezygnowana, przyjmując ze skruchą wciąż twarde spojrzenie Henry’ego. – Jestem
nieco roztrzęsiona. Wieść o śmierci Dorothy całkiem mną wstrząsnęła, a to co
widziałam… To już ponad moje starcze siły.
Henry kiwnął głową, mimo wszystko ją rozumiejąc. Sam ledwo się
trzymał.
- Proszę pani, wiem, że już z panią rozmawiano, ale chciałbym
sam zadać parę pytań.
- Oczywiście, wejdź. Napijesz się herbaty? A może kawy? Jest
późno…
- Nie, dziękuję. Możemy zacząć?
Usiedli przy niewielkim stoliku. Pani Halterman mimo protestu
Henrego przygotowała herbatę i postawiła przed nim talerz czekoladowych
ciastek. Domowej roboty, takie jakie lubił. Zawsze poprawiały mu nastrój, ale
dziś nie miał na nie ochoty. Nie miał ochoty na nic, poza tym, by znaleźć
porywaczy siostry i zabić ich gołymi rękoma.
- O której to było? – spytał, kiedy kobieta w końcu usiadła
naprzeciwko niego w fotelu. On sam zajmował niewielką, zapadającą się pod jego
ciężarem kanapę pod oknem. Charlotte, bezwłosa kotka, przywodząca na myśl
Henry’emu łysego szczura, usadowiła się na jego kolanach i domagała się
pieszczot. Gdyby nie jej właścicielka, mężczyzna zrzuciłby ją na podłogę.
- Nie jestem pewna – stwierdziła strapiona. – Dopiero co się przebudziłam i nie patrzyłam
na zegarek. Ale właśnie stałam przy oknie w pokoju. Zobaczyłam, jak jakaś
kobieta idzie chodnikiem po przeciwnej stronie jezdni. Wiesz, tam obok tego
sklepiku ze słodyczami. I wtedy obok niej zaparkowało auto.
- Jakie? – przerwał jej.
- Ach, mogę powiedzieć tylko tyle, że było duże i chyba
zielone. Tak, tak, zielone. – Spojrzała na niego wyczekująca, więc kiwnął lekko
głową w geście zachęty. – Wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn. Wtedy ta kobieta
zaczęła uciekać. Jeszcze nie wiedziałam, że to twoja siostra, Meredith. Dopiero
później się o tym przekonałam, kiedy ten drań zawlekł ją do auta. Później i oni
do niego wsiedli, i odjechali.
- A co było w między czasie? – spytał. Starał się, by w jego
głosie nie brzmiało napięcie. Zestresowany świadek zwykle niewiele mógł pomóc.
- Kiedy Meredith zaczęła uciekać, ruszył za nią taki wysoki,
napakowany mężczyzna. Miał coś na twarzy, maskę, czy coś… Tamten drugi również.
Złapał ją i zaciągnął do auta. Biedna Meredith
nie miała z nim żadnych szans… Wpakowali ją do środka i zaczekali, aż dojdzie
trzeci… Potem odjechali. Kiedy tylko
zniknęli za zakrętem, pobiegłam do kuchni i zadzwoniłam na policję. Chciałam
jeszcze zadzwonić do twojego ojca, ale… Pomyślałam, że to ty powinieneś to
zrobić. Rozmawiałeś już z nim?
- Nie, jeszcze nie.
Przez to wszystko o nim zapomniał. Będzie musiał do niego zadzwonić.
Później. Teraz nie miał na to ani siły, ani ochoty. Może po śledztwie… Albo
dopiero rano.
- Mówiłaś o trzecim mężczyźnie. Z auta wysiadło dwóch, jeśli
dobrze zrozumiałam?
Kobieta zamrugała, nie nadążając za zmianą tematu.
- Ach. Trzeci mężczyzna dopiero doszedł. Zapomniałam o nim
wcześniej w rozmowie z panem Websterem. On nie miał maski.
Na twarzy Jonesa pojawił się wyraz nieskrywanej satysfakcji.
Tłumiąc entuzjazm, powiedział:
- Pamięta pani, jak wyglądał? Cokolwiek?
- Było dość ciemno, a on był daleko, jednak przeszedł pod
latarnią, więc coś tam widziałam. Był nieco drobniejszy niż reszta. Miał ciemne
włosy…
- Dobrze, spokojnie. Czy będzie pani w stanie spotkać się z
naszym specjalistą od portretów? Jeszcze dzisiaj? – Spojrzał na swój zegarek
(wskazujący za dwadzieścia pierwszą), po czym uściślił: - To znaczy teraz?
- Tak, oczywiście. Wiadomo, najlepsza pamięć, to pamięć
świeża.
- Doskonale. Czy będzie pani gotowa za, powiedzmy, dziesięć minut?
Któryś z policjantów zawiezie panią na komisariat. Później, oczywiście,
odwiezie.
Henry stał przed blokiem, kiedy tylnie światła radiowozu
znikły za rogiem. Przyglądał się ekipę śledczej zbierającej wszelkiego rodzaju
ślady. Większość okaże się pewnie bezużyteczna, jednak tym razem stawiali na
jak największą dokładność. I dobrze. Przy najbliższej okazji postawi im po
piwie.
- Jones! – zawołał Webster, podchodząc. – Znaleźliśmy auto
Meredith. Stało na parkingu. Wydało mi się dziwne, że nim nie wracała, więc
kazałem Ricky’emu go sprawdzić. Ktoś w nim wcześniej majstrował.
- Zasadzka – mruknął Henry.
- Też tak sądzę. To trochę dziwne, że nie zrobili tego na
parkingu. Są tam tylko dwie drogi ucieczki: główny wyjazd i odgrodzony siatką
zaułek.
- Jest otoczony blokami. Tutaj są głównie sklepy i pomiędzy
nimi dwie kamieniczki. Mniejsza szansa, że ktoś ich dostrzeże. Domyślili się,
że pójdzie do taksówki. Tam za rogiem jest ich postój. Aby się upewnić, puścili
za nią gościa – myślał na głos, obserwując, jak Alan uwija się wokół, robiąc
zdjęcia. Nie zwracał uwagi na niemal oślepiające błyski. – Pewnie przygotowali
się na wszystkie ewentualności. Może nawet byli gotowi złapać ją na parkingu,
gdyby zaszła taka potrzeba…
- Chwila – przerwał mu Martin. - Skąd wiesz, że ktoś ją pilnował? To niezła
teoria, ale nie mamy żadnych dowodów.
- Gloria Halterman mi to powiedziała. – Powiedział bez emocji.
- Facet nie miał maski. Wysłałem ją do Terry’ego
– dodał, po chwili ciszy.
- Świetnie, za kilka godzin będziemy znać przynajmniej jednego
gnojka.
Henry nie odpowiedział. Webster również milczał przez dłuższy
czas.
- Pozostało jedno pytanie: dlaczego ją porwali? – spytał
cicho. Wypowiedział na głos to, nad czym Henry rozmyślał odkąd dowiedział się o
porwaniu.
- Nie wiem. To ona w naszej rodzinie była przy kasie. Jako
prawniczka zarabiała krocie. Choć ostatnio się u niej nie przelewało. Miała
swoje wydatki, w dodatku to ona łożyła
najwięcej na opiekę mamy. Ja jako gliniarz nie zarabiam wiele. Z emerytury ojca
również nie będzie okupu. A myślę, że ci goście wiedzieli o tym wszystkim. To
nie był przypadkowy napad. Ci goście wiedzieli, co robią.
Martin położył mu dłoń na ramieniu i uścisnął mocno.
- Znajdziemy ją. Włos jej z głowy nie spadnie. A te gnojki
pójdą za kratki.
- Wiem, stary. Wiem. Teraz martwię się głównie o ojca. Nic mu jeszcze
nie mówiłem – wyznał. - Boję się, że to
będzie dla niego zbyt duży szok.
- Mam z nim pogadać? – zaproponował Martin.
Henry pokręcił głową.
- Nie, sam to muszę załatwić. Ale dzięki. Niechętnie o to
proszę, ale zajmiesz się wszystkim? Pojadę do ojca, nie chcę informować go o
tym przez telefon.
- Jasne. Leć. A potem się wyśpij. Marnie wyglądasz.
Chciał dodać, by pozdrowił ojca, ale uznał, że w tej sytuacji
lepiej to sobie odpuścić. Staremu Jonesowi i tak nie będzie łatwo się z tym
wszystkim uporać.
Edytowane dnia: 03.06.2014r.