poniedziałek, 28 kwietnia 2014

I tak to się kończy

Dziewczyna siedziała w parku, zajadając się ciasteczkami i czytając książkę. Wokół niej biegały niepokorne dzieci, a na innych ławkach zasiadali ich opiekunowie, czujnie przypatrując się zabawie maluchów. Gromady szarych gołębi przelatywały z miejsca na miejsce,  szukając spokojnego zakątka, gdzie nie będą nękane przez szarżujące na nie psy, rowery i biegnących ludzi.
Czas szybko jej płynął, a raczej nie zwracała na niego uwagi, zatopiona w lekturze. Lekki wiatr targał kartkami książki, jednak i to pozostawało poza granicą jej postrzegania. Samotna, przykucnięta na drewnianej ławeczce przy niewysokim krzewie postać, nie zauważyła również, kiedy pewien szkrab od tyłu wykradł jej przekąskę. Od spisanych na kartkach historii oderwał ją dopiero mrok kończącego się dnia, które przegrywało codzienną walkę z nocą. Z zaskoczeniem zorientowała się, ile czasu tu już spędziła.
Zgarnęła swoje rzeczy z siedziska i wrzuciła je do szarej torby. Dopiero teraz poczuła chłód nadchodzącej jesieni; kuliła się z zimna, ubrana jedynie w cienką sukienkę na ramiączkach i bawełniany sweterek. Właśnie ta niesprzyjająca pogoda skłoniła ją do wybrania drogi na skróty wiodącej przez ten rzadko uczęszczany fragment parku, o którym krążyły różne pogłoski.
Idąc ścieżką wyłożoną kocimi łbami, pogrążoną w cieniu z powodu nie zapalonych jeszcze lamp, rozglądała się wokół czujnie. Mimo ostrożności, słysząc łkanie i wesołe okrzyki, które, jak się zdawało, przywiódł tu między gęstym listowiem wiatr, dziewczyna aż drgnęła. Z początku chciała jak najszybciej stamtąd zniknąć, jednak okrzyk strachu, niewątpliwie wydobyty z dziecięcego gardziołka, wzbudził w niej litość. Zboczyła ze ścieżki i ruszyła w stronę odgłosów.
Po minucie szybkiego marszu dotarła do miejsca, gdzie grupka wysokich, postawnych nastolatków, mniej więcej w jej wieku, okrążyła małego chłopca. Maluch, nie mogący mieć wiece niż osiem lat, był wyraźnie przestraszony. Jego strach działał jednak pobudzająco na jego oprawców.
Dziewczyna niepewnie stała jakieś piętnaście metrów od nich, niezauważona. Przyglądała się czterem chłopakom, którzy popychali i wyśmiewali się z dziecka. Czuła lęk - oczywiście nie tak wielki jak ono. Przez pewien czas rozważała nawet ucieczkę. Jednak właśnie wtedy zdawało jej się, że chłopiec dostrzegł ją pomiędzy swoimi oprawcami i bezgłośnie poprosił o pomoc. Wówczas jej opór ustąpił miejsca determinacji.
Zrzuciła zawadzającą jedynie torbę na ziemię i pobiegła w ich kierunku
- Hej! – zawołała, widząc, jak jeden z chłopaków pchnął małego brutalnie na ziemię, a reszta wybuchła śmiechem. -  Zostawcie go!
Nastolatek, który przewalił małego, ledwo zdążył się odwrócić, by dostrzec postać biegnącą w jego stronę. Dziewczyna mierząca sobie niecałe metr siedemdziesiąt wzrostu, była drobna niczym porcelanowa lalka przy tych dryblasach, jednak zaskoczenie i szybkość podziałały na jej korzyść – chłopak przewalił się.
- Nie wstyd wam pastwić się na małym dzieckiem!?- spytała wściekła, pomagając małemu wstać.
Byli wyraźnie zaskoczeni – za równo jej interwencją, jak i tym, kim jest; bo czy rozsądna dziewczyna zadarła by z czwórką nieobliczalnych, o głowę wyższych i o wiele silniejszych typków spod ciemnej gwiazdy? Tyle, że ona najwyraźniej straciła cały swój rozsądek z chwilą, gdy dostrzegła jak się zabawiają.
- Spadaj stąd, mała – warknął przysadzisty gość ogolony na łyso. – Chyba że chcesz, byśmy porachowali ci kości? – Z tymi słowami zrobił krok w jej stronę, podkasując rękawy ciemnej bluzy.
Dziewczyna wyprostowała się i spojrzała mu w twarz.
- Nie trzeba. Mam ich dwieście sześć – odpowiedziała chłodno. Wyraz twarzy łysego – zaskoczenie i oszołomienie – dały dziewczynie wiele satysfakcji.  Pochyliła głowę i szepnęła do chłopca: - Uciekaj stąd, leć do domu.
Małemu nie trzeba było tego powtarzać. Zostawił ją samą, nie oglądając się za siebie. Wraz ze sobą, jak można by powiedzieć, zabrał całą jej odwagę i pewność siebie. Dziewczyna nagle zdała sobie sprawę, w jak niebezpiecznej znalazła się sytuacji.
Pomyślała, że powinna była malcowi nakazać kogoś poinformować o tym, co się tu stało. Teraz nie wiedziała, czy może liczyć na czyjąś pomoc.
Chłopacy już zdążyli otrząsnąć się z lekkiego zaskoczenia, jakie wywołała.
- Kurcze, przez ciebie nam uciekł! – z pretensją wyrzucił szczupły, tępawo wyglądający rudzielec. Trądzik na jego twarzy widoczny był nawet w ciemnościach.
Ten, który został przewalony, postawny szatyn, mierzył ją teraz groźnym wzrokiem. Podobnie było z pozostałymi. Jednak jak na razie, nikt się na nią nie rzucił.
Zanim jednak dziewczyna zdobyła się na ucieczkę, szatyn rzucił do swoich kumpli:
- Skoro przez nią ten smarkacz nam zwiał, może zabawimy się z nią?
Pomysł spodobał się reszcie. Zanim dziewczyna zdążyła zrobić cokolwiek, szatyn złapał ją za ramię i przytrzymał. Wolną ręką sięgnął do jej twarzy; jego szorstkie palce chwyciły ja za podbródek.
Dziewczyna poczuła narastającą panikę; zaczęła szarpać się, wołać i rzucać groźby. Chłopacy śmiali się z jej prób. Zanim jednak posunęli się do czegoś więcej, kolejny okrzyk protestu przedarł się przez dzikie śmiechy:
- Gówniarze! Won stąd, zanim wezwę policję!
Z niewielkiego wzniesienia zbiegał w stronę grupki mężczyzna. Obok niego biegł wesoło owczarek niemiecki, niezważający na to, czego jest świadkiem.
Banda chłopaków, widząc zbliżającą się osobę, zwiała, śmiejąc się i zostawiając za sobą liczne wyzwiska.
Mężczyzna podbiegł do dziewczyny, przewróconej na ziemię. Zaraz po nim, pojawił się przy niej pies, obwąchując ja i łasząc się do niej jak do starej znajomej.
- W porządku? – spytał. Dziewczyna kiwnęła głową; drżała, już nie tylko z zimna, ale również z powodu adrenaliny, której poziom powoli zaczął opadać. – Choć, zaprowadzę cię do domu.
Kiedy opuszczali park, latarnie właśnie się zapalały, tworząc z niezbyt przyjaznego miejsca, przytulny zakątek, w którym można spędzić przyjazny wieczór.

Edytowany dnia: 20.05.2014 rok

piątek, 25 kwietnia 2014

Cmentarz po zmroku

Krótkie, niezobowiązujące opowiadanie. Powstało głównie z powodu braku innych zajęć, a raczej ich odwlekania. Takie moje małe szaleństwo.
Miłego czytania.
Dwumetrowy mur, w którym z pomiędzy kamieni wykruszała się zaprawa, pokryty był bogato sztuką uliczną. Najbliższe latarnie stały za daleko, by dziewczyna mogła je rozróżnić. Stała jednak przed nim przez kilka sekund, przyglądając się im i żelaznym wrotom, niestrudzenie strzegących cmentarza. Wysokie pręty zakończone ostrymi grotami nie napawały entuzjazmem.
Dziewczyna z oporem przekroczyła bramę. Już podczas otwierania tego pokrytego rdzą żelastwa przeszły ją ciarki po plecach, kiedy ocierające się zawiasy wydały długi, przeciągły jęk.
W mroku nocy kamienne nagrobki oświetlone blaskiem bijącym od Księżyca miały przerażający wygląd. Gdziekolwiek nie spojrzeć były niemożliwe do przeniknięcia wzrokiem cienie, w które pobudzony umysł dziewczyny wpychał upiorne bestie. Starała się jednak pokonać strach i nieśmiało ruszyła naprzód. Idąc zarośniętą alejką między pomnikami, niemal czuła, jak posągi wodzą za nią pustym, martwym wzrokiem, niezadowolone z tej nieproszonej wizyty. Kamienne płyty i krzyże potęgowały poczucie obcości i niepokoju. Płomyki w nielicznych zniczach przywodziły na myśl duchy unoszące się nad grobami.
Wiedziała, że cmentarz w świetle dnia wyglądałby o wiele lepiej; bezpieczniej. Czające się wszędzie cienie znikłyby, a pomniki nie wydawałyby się tak groteskowo żywe. Teraz jednak najmniejszy szelest dobywający się od kęp suchych traw i nielicznych krzewów, sprawiał, że dziewczyna miała ochotę zawrócić.
Wreszcie doszła na miejsce; nie zabłądziła, czego w duchu się obawiała. Świeżo wykopany dół czekał na swoją trumnę, mającą zostać tam pogrzebaną na wieki, więżąc zimne, sztywne ciało. Ziemia z wykopu spoczywała obok w niewysokiej kupce. Spomiędzy grudek gleby wystawały zżółknięte źdźbła traw i chwasty.
Czuła opór przed wskoczeniem do otworu. Wiedziała jednak, że tylko tym udowodni, że tu była, że jest odważna. Ostrożnie podeszła do krawędzi. Usłyszała jak miękka ziemia obsypała się i cicho spadła na dno. Przełknęła ślinę czując irracjonalny lęk – bo co może się tam stać?
Nie pozwalając, by strach jej przeszkodził, skoczyła. Wylądowała na zgiętych nogach. Kiedy się wyprostowała, ściana ziemi zakrywała niemal ją całą. Pomyślała, że wydostanie się nie będzie już tak proste. Spojrzała niżej, lecz nie widziała nic prócz ciemności. Żałowała, że umowa nie przewidywała możliwości zabrania latarki. Jednak w świetle cmentarz nie byłby już tak upiorny. 
Schyliła się i na ślepo zaczęła obmacywać chłodne podłoże. Właściwie nie wiedziała, czego szukała. Nie miało to jednak większego znaczenia; po prostu musiała to znaleźć i przynieść reszcie.
Wciąż klęczała, gdy usłyszała ciche kroki. Zamarła, nasłuchując. Przez chwilę wokół panowała cisza, a dziewczyna zaczęła podejrzewać, że to sobie wymyśliła. Jednak usłyszała je ponownie. Ostrożne, powolne. I co najgorsze, zbliżały się.
Jej wyobraźnia szalała niczym nieskrępowana, podsuwając przerażonej dziewczynie coraz to gorsze odpowiedzi na pytanie kto jest tam na górze? Zamarła, pogrążona w mroku, mając nadzieję, że jeśli ten ktoś będzie przechodził koło niej, nic nie dostrzeże w otworze. Z nerwów jej serce biło jak szalone, a oddech stał się szybki i płytki.
Kroki ponownie ucichły. Odczekała, chcąc upewnić się, że ktokolwiek to był, odszedł. Po niemal minucie wsłuchiwania się w odległe dźwięki miejskiego życia, niemal niesłyszalne z dołu, podniosła się z klęczek. Podskoczyła, opierając się ramionami o brzeg skarpy. Niespokojnie rozglądając się wokół, sprawdzała, czy ktoś jest w pobliżu.
Nie miała już ochoty na szukanie fantu schowanego na dnie. Chciała tylko się stąd wydostać i opuścić ten cmentarz.
Podejmując spore wysiłki, zaczęła się wspinać. Próbowała odepchnąć się stopami, jednak ziemia nie stanowiła dobrego oparcia; jej halówki wciąż się ślizgały. Czując, że zaczyna powoli panikować, zrobiła sobie chwilę przerwy. Kucnęła w ciemnościach i spróbowała uspokoić oddech. Zawsze miała problemy w stresujących sytuacjach – bardzo często wpadała w histerię.
W pewnym momencie obok niej coś upadło. Wzdrygnęła się i zerwała na równe nogi. Nad krawędzią dołu zobaczyła postać. Widziała jedynie sylwetkę, postawną, szeroką w barach; niewątpliwie męską.
- K… kim jesteś? – zdołała wyjąkać piskliwym głosem.
 Nieznajomy jednak nie zareagował. Kolejna szufla ziemi wpadła do otworu, obsypując stopy dziewczyny. Za nią poszły następne.
Przerażona dziewczyna zaczęła wołać o pomoc. Krzyki jednak na nic się nie zdały; mężczyzna wciąż zasypywał dół. Uwięziona w nim, zaczęła więc znów starać się z niego wydobyć. Nawet nie zorientowała się, kiedy w jej stronę pomknęła metalowa łopata. Uderzyła ją płaską stroną. Dziewczyna wpadła ogłuszona do otworu. Po chwili całkowicie straciła przytomność.
Mężczyzna powrócił do zwalania ziemi z wykopu. Po ponad godzinie nieustającej pracy, przydeptał wierzchnią warstwę. Następnie czubkiem buta zaznaczył krzyż na powierzchni zasypanego otworu.
Stał tam przez chwilę wpatrzony w swoje dzieło, poczym przeżegnał się, otrzepał narzędzie z gleby i odszedł.
Rankiem, kiedy procesja nosząca trumnę minęła żelazne wrota cmentarza i przeszła zaniedbaną dróżką do wyznaczonego miejsca spoczynku zmarłego, została niemile zaskoczona widokiem zasypanego przedwcześnie grobu. Moment złożenia nieboszczyka został odwleczony przez godzinę, w czasie której dół został ponownie odkopany. Ku zaskoczeniu wszystkich, na dnie znaleziono ciało nastoletniej dziewczyny.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Prawdziwa historia Aloxy Steem - część piąta "Zmiany"

Mijały dni. Wciąż byłam sama w puszczy, nie niepokojona przez Bertha. Samotność zaczynała mi powoli ciążyć, nie miałam z kim podzielić się swoimi wątpliwościami. Z niecierpliwością zaczęłam wyczekiwać momentu, w którym w końcu wyrwę się z tej puszczy i trafię choć na nikły ślad cywilizacji.
I wciąż bym tego pragnęła, gdyby nie wydarzenie, które nastąpiło około pięciu dni, czy też nocy po spotkaniu z wilkołakiem.
Było już późno, a wędrówka była męcząca, jednak nie mogłam zasnąć. Czuwałam więc, wpatrzona w złote płomienie, powoli trawiące gałązki. Aby zagłuszyć przytłaczającą ciszę zaczęłam nucić pod nosem kołysankę. Śpiewała mi ją mama, kiedy byłam mała. I choć to było dawno, wciąż ją pamiętałam.
Nie wiem, która to była pora. Zaczęło się ze mną dziać coś.... dziwnego. Nie wiem, jak inaczej mogłabym to określić. Poczułam nagłe, nieodparte znużenie. Poddałam mu się.
I nie pamiętam, co było potem. Żadnych snów, przebudzeń. Nic. Po obudzeniu byłam jednak naga; ubrania, miejscami podarte, leżały porozrzucane wokół. Ognisko już zgasło i tylko wąskie pasmo dymu leniwie wznosiło się wzwyż znad kupki popiołów. Ja sama byłam obolała i, co dostrzegłam dopiero po pewnym czasie, pokryta zakrzepłą krwią. Była nią umazana moja twarz, szyja. Ciemnoczerwone plamy widniały również na dłoniach. Ten widok był przerażający. Nie z powodu krwi. Ona nie robiła na mnie większego wrażenia. Jednak to, że nie pamiętam, w jaki sposób znalazła się na mnie było niepokojące.
Nie wiedziałam już, co robić. Miałam znów wyruszyć naprzód, licząc na to, że trafię na ludzi. A co będzie, jeśli to znów się powtórzy? Jeśli po raz kolejny obudzę się nieświadoma tego, co działo się ze mną w nocy?
Pogrążona w wątpliwościach po raz kolejny dałam się zaskoczyć Berthowi. 
- Czego chcesz? - spytałam zdenerwowana, wstając, kiedy dostrzegłam jak mężczyzna wyłania się z lasu. Chodził wprost niewiarygodnie cicho.
- I jak? Podobała ci się pierwsza przemiana?
Uśmiech złośliwej satysfakcji błąkał mu się po twarzy, kiedy powoli, cicho niczym kot zbliżał się do mnie.
- Nie zbliżaj się - ostrzegłam. Wyciągnęłam sztylet. Nie wiedziałam, czy zdołam się nim obronić, czy nie. W tym momencie to się nie liczyło. - Co się stało? Co ty mi zrobiłeś? 
Berth podszedł bliżej, zatrzymał się w odległości dwóch metrów. 
- Stałaś się już w pełni wilkołakiem, moja droga. Wczoraj była pełnia, nie zauważyłaś? - zapytał.
W tym gąszczu, gdzie niemal przez cały dzień panuje chłodny półmrok nie zajmowałam się obserwowaniem gwiazdozbiorów. Nie zwracałam większej uwagi na fazy księżyca. Jednak to, co powiedział wyjaśniło mi wszystko. Prawie.
- Dlaczego? Przecież przez tyle lat ja nie... - Mój głos był wyraźnie drżący, niepewny, choć w tej chwili było to moim najmniejszym zmartwieniem.
- Pamiętasz potrawkę z królika? - spytał z chytrym uśmieszkiem. - O kilka minut za krótko stała na ogniu. Bo widzisz... Surowe mięso jest dla wilkołaków przepustką do przemian. Teraz już o tym wiesz. I następna przemiana będzie inna. Obiecuję ci to.
Przez chwilę stałam jak sparaliżowana. Potem, niespodziewane nawet dla samej siebie, rzuciłam się na niego. Mężczyzna zaskoczony zaczął się cofać, ale z nieznaną mi dotąd siłą przytrzymałam go za ramię. Niczym w szaleńczym transie zaczęłam wymachiwać sztyletem; ostrze kilka razy przecięło skórę mężczyzny. Za każdym razem czułam satysfakcję.
Moja przewaga nie trwała jednak długo. Zostałam rozbrojona i powalona na ziemię.
- Ty mała, wstrętna suko - wycedził Berth kopiąc mnie w bok. Siła uderzenia wypompowała mi powietrze z płuc. Mimo to spróbowałam wstać, jednak kiedy zdołałam się dźwignąć na czworaka, on znów kopnął mnie w żebra. Przetoczyłam się i ciężko opadłam na plecy. - Myślisz, że możesz bezkarnie mnie atakować? Ty dziwko!
Tym razem oberwałam w głowę. Ból niemal rozsadził mi czaszkę, jednak nie straciłam przytomności.
- Mogłem cię zabić - powiedział. Twarz miał wykrzywioną w okrutnym grymasie wściekłości. - Wykorzystać. A ty jak mi się odpłacasz?
Schylił się i podniósł mnie za ramiona. Jego palce boleśnie wpijały mi się w ciało, znów dając pokaz jego nadludzkiej sile. Jednak o ile zdążyłam się zorientować, po przemianie zyskałam podobną.
Kiedy już stałam chwiejnie na nogach, plunęłam mu w twarz. W zamian zaserwował mi siarczysty policzek. Z rozciętej wargi popłynęła stróżka krwi.
- Jeszcze ci mało? Zaraz zobaczysz co to prawdziwy...
Zwiniętą w pięść dłonią walnęłam go w brzuch. Jęknął przeciągle, schylając się. Pchnęłam go. Zatoczył się, ale nie upadł.
- Prawdziwy ból? - spytałam, ocierając usta wierzchem dłoni. - Bycie wilkołakiem to nie same zmiany w wilka, co? To również siła i szybkość, jak oboje zdążyliśmy się przekonać. 
Zaklął, cofając się. Nie wyglądał już na tak pewnego siebie, jak wcześniej. Bez oporów znęcał się nad słabszymi, ale lękał się, gdy ktoś był w stanie mu się stawić. Tchórz.

Powiedzmy, że celowo zastosowałam tak zwany cliffhanger. A tak już mniej oficjalnie to z powodu braku czasu i w pewnym stopniu  lenistwa.
Nie czas już raczej, by życzyć smacznych jaj i szczodrych zajączków, więc życzę wszystkim jedynie  mokrego Śmigusa Dyngusa.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

"Plan" - Rozdział czwarty

Kiedy z nieba lunęło, a my nie byliśmy bliżsi schwytania celu niż przed dość nieprzyjemnym spotnieniem pod restauracją, zacząłem wyrzucać sobie swoją samowolkę. Zmarnowałem sporo czasu na postawienie na swoim (co w tym wypadku nie było aż tak konieczne) i przeze mnie – do czego nie przyznam się przed nikim – tracimy teraz czas, ganiając po mieście. W dodatku na ślepo i w deszczu.
Do tego drugiego byliśmy przyzwyczajeni – działaliśmy w różnych warunkach, w wielu miejscach. Żadne ulewy, upały, czy mrozy nie są nam straszne – szkolili nas, byśmy byli na to odporni - ale zwykle mieliśmy do pomocy kogoś, ktoś jest w stanie wskazać cel. Tym razem było inaczej.
Bailey, która została w wanie zaparkowanym przy restauracji, przez długi czas się nie odzywała. Kiedy to zrobiła, głos miała wyraźnie zmęczony.
- Słuchajcie, mamy problem.
-Serio? – prychnęła Max.
- Kolejny? – warknął Vaught z rozdrażnieniem. Westchnął i przeczesując włosy powiedział już łagodniej: – Co się stało?
- Nie potrafię jej namierzyć.
- Jesteś pewna? Sprawdzałaś dokładnie?
- Szefie, ja nie pouczam cię jak dowodzić, ty nie pouczaj mnie jak mam robić swoje.
Vaught zacisnął zęby. Każdy, kto pracował z Bailey wiedział, że podczas akcji nie jest sobą. Gdy korzysta ze swoich zdolności, przestaje być nieśmiałą, pokorna dziewczyną.
- Morrow, rozumiem, że szperanie bywa ciężkie, ale nie przeginaj…
- Przepraszam. – westchnęła. – Wracając do sprawy… Rozszerzyłam obszar poszukiwań na tyle, ile byłam w stanie, ale nie wyczuwam żadnego maga oprócz was - stwierdziła z rezygnacją. - Nie wiem, może jej w ogóle tu nie ma?
- Musi być - warknął Dwayne. - Ta szumowina ze sklepu nie ośmieliła by się zełgać.
Nastąpiła minuta ciszy. Mógłbym się założyć, że Bailey znów robi wszystko by zlokalizować cel. Kilka razy byłem przy tym jak korzystała ze swojego "radaru". Za każdym razem miała taki wyraz twarzy, jakby była pod wpływem Alexa. Nie wiem, czy cierpi fizycznie, czy raczej to jej umysł, ale nie zazdroszczę jej.
- Może i nie kłamał, ale nic tu nie ma. Miałam już do czynienia z kilkoma takimi przypadkami, ale... Jeśli to, co wiemy jest prawdą...
- Do rzeczy.
- Każda osoba, której nie potrafiłam wykryć była telepatą - powiedziała ostrożnie. - Dość silnym telepatą. Dlatego mówię, że to się nie trzyma kupy.
- Silniejszym ode mnie? - spytała Max. Była podirytowana cała tą sytuacją, a to nie poprawiało jej nastroju.
Spojrzałem na nią. Nawet ona nie potrafiła uchronić się przed zdolnościami Bailey, choć mocy jej nie brak. Nawet teraz była by w stanie przeskanować całą naszą trójkę, z Bailey włącznie, tak, że nie bylibyśmy w stanie się przed tym uchronić. Jedynie jej zasady nas przed tym bronią.
- Sugerujesz, że dali nam fałszywe dane? - wtrąciłem, zanim ktoś zdołał udzielić odpowiedzi. Jeśli tak, całe to zamieszanie związane z celem nabrało by odrobinę więcej sensu. Tylko odrobię.
- Ja nic nie sugeruję. Po prosu stwierdzam, jak jest. Nie widzę jej. I tyle.
Kolejna cisza. Kątem oka widziałem, jak Vaught zaciska szczękę. Nie dziwiłem mu się, że się wkurza. W końcu to on dostanie burę od przełożonych za nas wszystkich, jeśli schrzanimy sprawę. W dodatku to będzie plama na jego honorze - jak dotąd miał na swoim koncie wyłącznie misje zakończone sukcesem. W dodatku to zadanie nie było aż tak trudne... Teoretycznie. Nie łatwo było by tak to teraz określić.
- Dobra - warknął. - Morrow, nadal lustruj teren i powiadom, jeśli zobaczysz coś dziwnego. Cokolwiek.
- Jasne, szefie.
- A wy obserwujcie. Wiecie, jak wygląda dziewczyna. Zobaczycie kogoś, kto będzie choć w najmniejszym stopniu do niej podobny, informujcie. Możecie nawet co minutę wszczynać fałszywy alarm jeśli ją znajdziemy. A jeśli nie, policzę się z wami - zapowiedział. Każdy z nas wiedział, że nie żartuje, a kara nie będzie przyjemna.


Prawie kwadrans później, po tym jak zatrzymaliśmy z dziesięć kobiet i ruszyliśmy w pogoń za dwiema, które wsiadły do taksówek, Max trąciła mnie w ramię. Wskazała kogoś przed nami.
- To ona - oznajmiła z przekonaniem. Tym samym, co za każdym wcześniejszym razem.
Spojrzałem w kierunku, który pokazywała. Zobaczyłem dziewczynę w bluzie, z kapturem naciągniętym na głowę.
- Jesteś pewna? - spytał Alex. - Straciliśmy już dostatecznie wiele czasu. Według planu już powinniśmy być w drodze do ośrodka!
- Twoje narzekanie nic nie zmieni. – Dwayne przeczesał dłonią wilgotne włosy. Już przestało padać, choć wciąż lekko mżyło. - Taggert?
- Nie jestem w stanie jej przejrzeć. To musi być ona.
Właśnie wtedy obejrzała się do tyłu. Kiedy nas zobaczyła, strach wymalował się na jej twarzy. Szła jednak dalej, ale sztywno i nieco szybciej. Na najbliższym rogu, skręciła.
- Teraz już nie ma wątpliwości – mruknęła Max z uśmiechem.
Wszyscy spojrzeliśmy na Dwayne’a, czekając aż da wyraźny znak. Kiwnął głową. Nie czekając na nic więcej wyrwałem do przodu, „zapominając” o planie, który po drodze ustaliliśmy.
Zanim wyjąłem z ucha słuchawkę, usłyszałem groźbę Vaughta. Po raz kolejny nie trzymam się ustaleń. Zdecydowanie będę mieć przerąbane.
Kiedy skręciłem śladem tej Montgomery (alias Force). Bez zaskoczenia zobaczyłem, że dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Miała pięćdziesiąt metrów przewagi. Nie miała szans.
Mijając przechodniów i rozchlapując pod traperami kałuże, coraz bardziej się do niej zbliżałem. Nie oglądała się do tyłu, po prostu biegła. W pewnym momencie przebiegła przez ulice, prawie wpadając pod koła. Odepchnęła się od maski auta i ruszyła dalej. Tylko raz spojrzała za siebie, kiedy po raz kolejny skręciła. Nie patrzyła jednak na mnie. Czyli pomysł z cywilnym strojem nie był najgorszy. Musiałem teraz odciągnąć ją od reszty.

W końcu wymęczyłam ten rozdział. Trochę to trwało, a i nie jest to coś, co planowałam, jednak nie mam już ochoty się z tym bawić.
Mam nadzieję, że się spodobało.