sobota, 8 lutego 2014

"Plan" - Prolog

15 stycznia, rok 2018
Siedziba Tarczy, Nowy Jork
Kiedy drzwi gabinetu otworzyły się, jego właściciel, dość przystojny, krępy mężczyzna siedział za biurkiem rozpostarty w skórzanym fotelu. Rozmawiał przez telefon, zwrócony plecami do wejścia.
- Szefie, mamy problem – niepewny głos, choć zazwyczaj pełen żarliwej służalczości, w tej chwili niepewny, wdarł się w przyjemne myśli Merrick’a o dzisiejszym wieczorze, a być może nawet i całej  nocy.
Merrick westchnął z irytacją, przeczesał dłonią swoje bujne jasnobrązowe włosy, wśród których już zaczęły się pojawiać pierwsze srebrne nitki, jedyna widoczna oznaka jego czterdziestu trzech lat.
- Wybacz, skarbie – skierował swoje słowa do osoby znajdującej się po drugiej stronie połączenia. – Muszę kończyć. Mam problem. – Chwilę czekał, najpewniej słuchając odpowiedzi. – Nie, spotkanie nadal jest aktualne. Przyjadę po ciebie o ósmej, tak jak się umawialiśmy. Do zobaczenia, Jennifer.
Odwrócił się powoli i odłożył komórkę na biurko, mierząc intruza spojrzeniem, pod którym wszystkim miękły nogi. Nieproszony gość nie był wyjątkiem.
- Co się stało? – padło pytanie.
- Ona… Ona uciekła. Uciekła i zabrała ze sobą dzieciaka – wyrzucił z siebie jednym tchem nadal stojący przy drzwiach tyczkowaty mężczyzna o szczurzej twarzy. Jego grdyka poruszała się nerwowo. Jak niemal za każdym razem, gdy był w towarzystwie szefa.
Przez chwilę w gabinecie panowała cisza, ale przypominała ona pozorny spokój przed mającym rychło nadejść potężnym hukiem gromu.
- Booth, ty skończony kretynie – warknął Merrick zimnym głosem, przeszywając swojego pracownika wzrokiem ostrym jak miecz. – Jak do tego doszło?
Odpowiedziało mu milczenie. Booth bowiem wiedział, że odpowiedź „nie wiem” niezmiennie wywołuje najgorszą reakcję szefa.
- Booth – ponaglił Merrick, wystukując chudymi palcami na blacie biurka rytm swojej ulubionej piosenki, jak to miał w zwyczaju, gdy był zdenerwowany.
- Po prostu uciekła – powiedział bezradnie Booth. Jego jabłko Adama podskakiwało jeszcze gwałtowniej, w górę i w dół, za każdym razem, gdy niespokojnie przełykał ślinę. – Nikt niczego nie widział, kamery niczego nie zarejestrowały. Znikła jak…  - Nie dokończył zdania, gdyż niewidzialna siła rzuciła nim o ścianę i przyparła do niej prawie metr nad ziemią.
Booth zaczął się dusić i szarpać, gdy ta sama moc chwyciła go za gardło, odcinając od płuc dopływ powietrza.
Merrick niespiesznie wstał. Okrążył biurko, wciąż w wolnym tempie, i ustał naprzeciw miotającego się szaleńczo mężczyzny.
- Odpowiesz mi za to. Ty i wszyscy, którzy mieli jej pilnować – powiedział nieprzyjemnym głosem. – A teraz znajdź ją! Masz na to dwadzieścia cztery godziny. Inaczej gorzko tego pożałujesz – wycedził.
Z ostatnimi słowami potrząsnął swoim pracownikiem tak, że po raz kolejny grzmotnął o wyłożoną beżową boazerią ścianę i po prostu go puścił. Booth uderzył mocno w drewniana podłogę. Ciężko dysząc,  podniósł się i podpierając się o ścianę oraz meble jak najszybciej opuścił pomieszczenie.
Merrick, który ponownie został sam, jeszcze chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi, zanim znów zasiadł w fotelu i skierował się w stronę okna zajmującego całą ścianę.
- Jestem tak blisko, Erin – mruknął. – Nie przeszkodzisz mi. Już za późno.
Szkło zaczęło pękać. Grube rysy objęły całą szybę. Po chwili Merrick za pomocą swoich telekinetycznych zdolności, których użył zastraszając Booth’a, wypchnął spękaną szklaną taflę, która rozsypała się i w kawałkach spadło ponad sto pięter w dół na ziemię, raniąc przy tym cztery osoby, w tym jedną śmiertelnie.
Do mężczyzny wpatrzonego w panoramę miasta i zatopionego we własnych myślach, ledwo docierało wycie karetki i krzyki ludzi.
Za bardzo się bał, że jego plany się nie urzeczywistnią, że zostaną zniszczone zanim jeszcze będą miały prawdziwą szansę by się ziścić.  
18 stycznia, rok 2018
Elmhurst 
Minęły trzy dni.
Trzy dni od ucieczki. I jak dotąd nikt się nie zjawił.
Erin Brown zaczęła wierzyć, a raczej pozwoliła sobie na cień nadziei, że jej się udało. Jej i jej małej córeczce Suzan.
- Pani Erin – odezwała się Michaela Smith, która pojawiła się w drzwiach salonu. Jej twarz, podobnie jak głos, była pozbawiona wyrazu. Ten stan utrzymywał się odkąd kobieta Erin zmusiła ją, by użyczyła jej schronienia. – Może pani podejść do drzwi? Ktoś do pani przyszedł  i chce z panią porozmawiać.
Jeszcze zanim skończyła mówić frontowe drzwi wyleciały z zawiasów i z hukiem walnęły o przeciwległą ścianę. Na pulchnej kobiecie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Nadal z oczekiwaniem wpatrywała się w Erin, która, choć już zdążyła zerwać się z kanapy i rzucić do biegu, z chwilą, gdy do holu wszedł mężczyzna, została uniesiona w powietrze i przyparta do ściany. W tym samym czasie Michaela Smith z ogromną siłą uderzyła o ciężki drewniany zegar, który aż zachwiał się od ciosu.
- Witaj, Erin. Dawno się nie widzieliśmy – przywitał się uprzejmie Merrick.
Erin ze wszystkich sił próbowała wpłynąć na umysł mężczyzny, jednak bezustannie odpychała ją niewidzialna zapora.
Kiedy do domu weszła kolejna osoba – wysoka i chuda jak tyczka kobieta o twarzy bez wyrazu, Erin zrozumiała przyczyny tego zjawiska – mężczyzna  znalazł kolejnego telepatę.
Merrick zbliżył się do wiszącej w powietrzu kobiety, przechodząc nad bezwładnym ciałem właścicielki domu, obok którego wciąż powiększała się kałuża czerwonego płynu.
Jego towarzyszka przystanęła w drzwiach salonu.
- Żałuję, jednak nie mogę się z tobą zgodzić – warknęła Erin w odpowiedzi na  powitanie. Nie starała się walczyć, nie fizycznie. Wiedziała, że w takiej walce nie miała by najmniejszych szans przeciwko Merrick’owi. Starała się wyczuć słabe punkty jego pomocnicy. Robiła to tak delikatnie, jak była w stanie.
 - Gdzie dziecko?
- Czyżby nagle odezwały się w tobie instynkty ojcowskie? – zakpiła.
- Nie przeginaj – powiedział Merrick zimnym głosem, w którym pobrzmiewało ostrzeżenie. – Anno? – zwrócił się do towarzyszki.
Kobieta chwilę milczała, zanim odezwała się głosem wypranym z wszelkich emocji:
- Na górze.
Merrick skinął lekko głową i znów skupił się na więzionej kobiecie.
- Jak to zrobiłaś Erin? Jak zwiałaś nie pozostawiając po sobie żadnego śladu?
Kobieta uśmiechnęła się z niepohamowaną satysfakcją.
- Jestem telepatką, John, zapomniałeś? Potrafię namieszać ludziom w głowie. To dlatego mnie wybrałeś.
Teraz i Merrick wykrzywił wargi.
 - Masz rację. Jeśli nasza córka odziedziczyła nasze zdolności i twój zadziorny charakterek, okaże się niezwykle cenną bronią.
Kobieta szarpnęła się w niewidzialnych więzach, próbując dosięgnąć mężczyznę.
- Tknij ją, a cię zabiję, słyszysz ?! – zawołała z wściekłością i rozpaczą jednocześnie. – Nie masz prawa niszczyć jej życia! To przecież również twoja córka, John.
- Nie, Erin. Ona ma jedynie moje geny. To nic nie znaczy.
- Dałeś jej życie, a teraz chcesz je jej odebrać? – spytała z niedowierzaniem.
- Mam do tego prawo. To ja ją stworzyłem.
- My razem! My razem ją stworzyliśmy! – krzyknęła Erin. – Dlatego ja też mogę decydować o jej życiu!
- Nie. Ty byłaś jedynie komorą, w której mogła się rozwijać i dawcą komórki jajowej. To ja jestem jej prawdziwym twórcą. Ja dałem pomysł i to moi ludzie go wykonali.
-John, proszę – kobieta spróbowała raz jeszcze. – Ona jest żywym dowodem tego co nas łączyło. Miłości i…
Merrick niecierpliwie jej przerwał nie pozwalając dokończyć.
- Żadna miłość nigdy nie istniała. Jedyne co nas kiedykolwiek łączyło to pożądanie i wspólna chęć osiągnięcia tego, co było uznawane za niemożliwe. Tylko to było prawdziwe. Reszta to kłamstwo zbudowane na potrzeby wyższego dobra – powiedział z lekką pogardą w głosie. – Ale udało nam się. Dokonaliśmy tego. Powinnaś być dumna.
- Byłam  dumna, dopóki nie poznałam twoich pobudek. Teraz czuję wstręt do siebie, że ci pomogłam.
Merrick roześmiał się.
- Myślisz, że mnie tym zrazisz? Kobieto, ja jestem ponad to! Nie jestem uziemiony przez zbędne uczucia, tak jak ty, ale dążę do czegoś, co ma prawdziwa wartość. Do władzy – oznajmił.
- Władza kosztem życia niewinnych istot? John, ona jest człowiekiem, a nie bronią w twoich rękach.
- Ale się nią stanie – odparł Merrick, na powrót stając się poważnym, opanowanym i chłodnym mężczyzną. – Będzie początkiem czegoś nowego, niezwykłego.
Kobieta spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. Jej wzrok wyrażał prośbę.
- John, nawet nie wiemy, czy eksperyment się powiódł. Daj jej normalnie żyć, przynajmniej do czasu aż ujawnią się jej moce. Tylko o to cię proszę. Ze mną zrób co chcesz. Tylko nie niszcz jej życia. Proszę…
- Jak miło, że mi na to zezwalasz – wycedził. – Ale niech będzie - dodał po chwili. - Zrobię to. Spełnię twoje ostatnie życzenie przed śmiercią.
Eric Brown  opuściła głowę. Na podłogę spadło kilka łez. Z ust kobiety wydobyło się wypowiedziane szeptem „dziękuję”. Potem w pomieszczeniu rozległ się głuchy, mokry trzask.
Merrick powoli opuścił kobietę. Z jej roztrzaskanej głowy wypływała krew plamiąc ubranie, ścianę i ściekając na podłogę, by wsiąknąć w biały, gruby dywan, barwiąc go na czerwono.
Mężczyzna rzucił kobiecie ostatnie beznamiętne spojrzenie.
- Erin, Erin, Erin – mruknął. – Dlaczego to zrobiłaś? Tyle razem mogliśmy osiągnąć.
Westchnął i odwrócił się. Anna, o której przez chwilę niemal zapomniał, nadal stała w progu, nieczuła na to, czego była światkiem. Wyminął ją i ruszył do wyjścia. Na zewnątrz zastał Booth’a i kilku ludzi ze swojej zaufanej straży.
- Booth – zwrócił się do swojego młodego zastępcy, który bezmyślnie gładził prawy policzek, na którym od niedawna widniała blada, nieco poszarpana na brzegach blizna, efekt ostatniego wybuchu złości szefa. -  Zajmij się dowodami. Ale najpierw zabierz dziecko. Umieść je w jakiejś rodzinie, która odpowiednio je wychowa i poinformuje mnie o mocach, kiedy się pojawią.
- Tak jest, szefie - odparł służalczo Booth. – Nie zawiodę cię.
Merrick roześmiał się kpiąco.
- To oczywiste. Pamiętasz przecież co się stało, gdy to zrobiłeś, prawda? – Nadal się uśmiechał i mówił tonem luźnej pogawędki, ale w jego oczach czaiła się niewypowiedziana groźba.
Booth już się odwracał, kiedy zatrzymał go głos szefa.
- Trzeba zmusić władze, by zezwoliły, aby każdy paranormalny do nas dołączył – oznajmił Merrick.
-To nie będzie możliwe – odparł Booth. – Można jednak zarządzić, by wszyscy stawili się do kontroli, a sami wybierzemy najlepszych – dodał po namyśle.
Merrick uśmiechnął się.
- Często zapominam, dlaczego wciąż cię trzymam, ale takie chwile jak ta przypominają mi o tym.  Zabieraj się do roboty.
Gdy Booth, dumny jak nigdy, zaczął wydawać ludziom polecenia, Merrick wsiadł do stojącej w pobliżu limuzyny. Przez interkom przekazał szoferowi, by ten jak najszybciej zawiózł go z powrotem do nowego Jorku. O ósmej miał umówione spotkanie z powabną Jennifer, którego, tym razem nie miał zamiaru odwoływać z powodu tak błahego jak Erin Brown.


Edytowane dnia 02.03.2014r.

5 komentarzy:

  1. Fajnie się czyta, bardzo lekko, płynnie nic nie wyrywa z zawieszenia niewiary. Podobają mi się postaci, chociaż niby są dopiero zarysowane jednak już wyraźne.
    Wyłapałam dwa powtórzenia, ale to drobiazg w sumie.
    Dobra robota :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i pochwałę.
      Mam nadzieję, że dalsze części nie będą gorsze.

      Usuń
  2. Na początek bardzo dziękuję za Twój komentarz pod moim prologiem.Cieszę się, że zachęciłam Cię do opowiadania i mam nadzieję, że nie zniechęcisz się dalszymi rozdziałami. Co do wątku miłosnego, będzie dość obszernie rozbudowany, ale w dalszym ciągu głównym tematem jest śledztwo. Mam nadzieję, że nie uznasz, że jest go z dużo;)

    Nie mogłam odpuścić sobie przyjemności zagłębienia się w Twoje opowiadanie. Muszę przyznać, że prolog zrobił na mnie wrażenie. Już na samym początku zasypujesz nas akcją i sprawiasz, że aż chce się czytać dalej. Strasznie nie podoba mi się postać Merricka. Tzn jako negatywny bohater przedstawiony jest świetnie i nie mogę doczepić się do tego jak go kreujesz. Chodzi mi o pobudki moralne i jego charakter. Nie podoba mi się to, co robi z ludźmi, jak małą wage przywiązuje do życia innych, a jego brak wrażliwości mnie po prostu powala! Nie mogę pojąć jak można w taki sposób wyrażać się o własnym dziecku, jak można chcieć go wykorzystać tylko i wyłącznie do złych celów i swojego przebiegłego planu. Nie ma w nim nic, co przekonywałoby mnie do polubienia go.
    Strasznie żal jest mi Erin. Była dobrą kobietą, kochała swoje dziecko i chciała dla niego jak najlepiej. Straciła przez to życie w okrutny i tragiczny sposób. Zamordował ją mężczyzna, którego kiedyś kochała. To naprawdę okropne... I jeśli dobrze się domyślam, to ten brzdąc jest w opowiadaniu najistotniejszy? Bardzo mnie ciekawi czy poradzi sobie w walce ze złym ojcem, czy może stanie się taki jak on?

    Postaram się jak najszybciej nadrobić Twoje rozdziały!:) Komentarze mogą pojawiać się nieregularnie, bo zbliża mi się sesja, ale na pewno skomentuję każdy rozdział;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również dziękuję za Twój. Miłość zniosę dla śledztwa i tajemnic.
    Moim zdaniem to ta część jest najlepsza z tego wszystkiego, co napisałam wzwiązku z tym opowiadaniem - najbardziej dynamiczna, najciekawsza.
    Cieszę się, że tak go odebrałaś; wychodzi na to, że wykreowałam go tak, jak sama go widzę. Chciałam tu zaznaczyć te jego cechy, bo w dalszej histori to one są prawdziwym motorem akcji.
    Erin niby nie jest postaią ważną, jednak i ona ma swój znaczący wkład w fabułę, wpływając na przyszłość swojej córki. I dobrze zgadłaś - z tego szkraba wyrośnie główna bohaterka.
    Nic na siłę - tego się trzymaj.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj.
    Przepraszam, że tyle czasu zajęło mi dotarcie do Ciebie. Gdy tu wpadłam, nawet nie wiedziałam, co czytać. Stwierdziłam więc, że zacznę od początku spis treści.
    Opowiadanie bardzo ciekawe. Trzyma w napięciu. Choć to dopiero pierwsza notka już poznaliśmy nieco Merricka. Zimny drań, któremu ambicja za bardzo uderza do głowy. No cóż i tacy ludzie istnieją na tym świecie.
    Styl masz lekki i przyjemny. Nie miałam problemów z czytaniem. ;)
    Mam nadzieję, że niedługo wpadnę jeszcze. Nie obiecuję jednak kiedy. Tak dużo blogów, tak mało czasu. A jeszcze trzeba normalnie żyć. Przepraszam. ;_;
    Pozdrawiam serdecznie!
    Eveline

    OdpowiedzUsuń

Dla Ciebie to chwila. Dla mnie impuls do dalszego działania.