wrzesień, rok 2035
Seattle
- Samantha! Chodź tutaj, dziewczyno. Samantha, do cholery,
mówię do ciebie!
Kiedy chuda, zimna dłoń opadła mi na ramię niemal spadłam z
taboretu, gdy zaskoczona tak nagłym wyrwaniem z rozmyślań drgnęłam nerwowo.
- Wołał mnie pan? – spytałam niewinnym tonem odwracając się.
Mój wzrok napotkał zimne spojrzenie Marvina Bensona. Mojego aktualnego szefa i
tyrana w jednym.
- Niejednokrotnie – warknął. - Wstawaj i wracaj do pracy.
- Mam przerwę – zaprotestowałam.
Benson uśmiechnął się, jednak w wyrazie jego twarzy nie było
nic miłego. Jego szczupła twarz o ziemistym odcieniu, z zapadniętymi policzkami
i sińcami pod zmrużonymi oczami sprawiała, że przypominał trupa. Lub tradycyjne
wyobrażenie wampira.
- Obchodzi mnie to tyle co zeszłoroczny śnieg – odparł cedząc
powoli słowa. - Zatrudniam cię, co jest równoznaczne z tym, że w godzinach
pracy jestem twoim panem. Masz mnie szanować i z nieukrywaną radością wykonywać
moje polecenia. Jeśli nie, stracisz robotę. A chyba nie muszę ci przypominać,
że na twoje miejsce mam tuziny chętnych, prawda?
- Nie, ale każdy pracownik ma pewne prawa – powiedziałam siląc
się na spokój. Miałam już dość Bensona wraz z jego despotyzmem i zamiłowaniem
do terroryzowania pracowników. Raptem trzy miesiące, a już zdążyłam
znienawidzić faceta. - W umowie wyraźnie stwierdzone jest, że mam prawo do piętnastominutowej przerwy. Nie może pan…
Benson przerwał mi z zadowoleniem:
- A właśnie, że mogę i teraz to robię. Zamknij się i wracaj do
pracy. Natychmiast, o ile nie chcesz wylecieć na bruk.
Mężczyzna odwrócił się nie czekając na odpowiedź. Zawsze
musiał mieć ostatnie zdanie; wprost uwielbiał okazywać swoją władzę nad
podwładnymi, a takiej okazji jak ta nie mógł zmarnować.
Z westchnieniem rezygnacji skierowałam się w stronę sali,
gdzie czekali na mnie nowi klienci wraz z kolejnymi zamówieniami.
Restauracja Bensona cieszyła się niezłą popularnością i o
każdej porze dnia była niemal wypchana po brzegi. Nie było to zasługą wystroju,
panującej tu atmosfery, czy też serwowanych dań, ale ludzie klasy średniej i
niższej, w przeciwieństwie do tych dobrze ustawionych bogaczy, doceniali wybór
obsługi. Niewiele jest obecnie lokali, w których role kelnerów wciąż pełnili
ludzie. W większości knajp właściciele decydowali się na zakup wyspecjalizowanych robotów.
Na szczęście Benson odczuwał tak wielki wstręt do sztucznej
inteligencji, że był gotów ponosić większe koszty związane z zatrudnianiem
żywych pracowników. Ta decyzja na dłuższą metę okazała się wprawdzie korzystna,
jednak jeszcze niecałe dziesięć lat temu, gdy powszechny dostęp do robotów był
czymś stosunkowo nowym, jego restauracja musiała przeżywać kryzys. Większość
tych, którzy zdecydowali się zaryzykować i nie wymienili pracowników, byli
zmuszeni zmienić decyzję lub zamknąć lokal. Społeczeństwo jest jednak na tyle
zmienne i złaknione odmienności, że tradycyjna obsługa po kilku latach znów
stała się czymś modnym. I korzystnym. Zarówno dla właścicieli, którym
przynosiła większe zyski, jak i dla pracowników, którzy mieli możliwość
znalezienia zatrudnienia. Przez stworzenie tanich i pomocnych robotów stopa
bezrobocia wzrosła i w niektórych rejonach świata wynosiła około pięćdziesięciu
procent. Rząd stara się to zmienić,
jednak efekty ich działań są mało widoczne.
Dlatego też nie mogę sobie pozwolić na utarczki z szefem i
ewentualną utratę posady. Kto wie, czy udałoby mi się znaleźć inną.
Przez następne pięć godzin uwijałam się jak wół, obserwowana
przez czujne oko Bensona, serwując dania i przyjmując kolejne zamówienia.
Klienci zdawali się mnożyć, a czas jakby stanął w miejscu przedłużając moje
męczarnie. Na szczęście dziesięciogodzinna zmiana w końcu się skończyła i po
uprzątnięciu sali, wraz z dziewczynami mogłyśmy wreszcie opuścić lokal.
Z zadowoleniem pozbyłam się wstrętnego fioletowego uniformu
oraz okropnej czapeczki i przebrałam się w swoje wygodne dżinsy i starą,
granatową bluzę, która swoje dobre czasy już dawno miała za sobą. Mój strój
może i nie najlepszy nie był jednak w opłakanym stanie. Najważniejsze, że był wygodny. I
zdecydowanie lepszy od służbowej kreacji.
Było dobrze po osiemnastej, kiedy wreszcie ruszyłam w drogę do
domu. Byłam zmęczona i głodna. Nie miałam
jednak większego wyjścia i te kilkanaście przecznic od wynajmowanego mieszkania
musiałam przebyć pieszo, nie chcąc marnować ciężko zarobionych pieniędzy.
Niebo od rana pokrywały grube warsty szarych chmur, z których na szczeście jak dotąd - mimo ponur prognoz nadawanych w radiu - niespadła ani kropla deszczu, więc wzbijające
się wzwyż wieżowce pogrążały miasto w mroku. Jedynie uliczne latarnie, o ile
nie powybijane, oraz podświetlane szyldy sklepów oświetlały te nieciekawe ulice starych dzielnic w Seattle. Mimo
zbliżającego się wieczoru, wypełniał je nieustanny hałas. Hałas wielkiego miasta.
Męczący, przytłaczający, ale będący również niezbitym dowodem na to, że miasto
mimo wszystko nadal żyje.
Od restauracji do mieszkania miałam dobre pół godziny marszu.
Z reguły, o ile nie byłam zbyt zmęczona, nie narzekałam. Lubiłam przebywać na
świeżym powietrzu, choć nie wiem, czy to w Seattle można tym mianem określić. Jednak bez względu na zanieczyszczenia powietrza w większości pomieszczeń po prostu nie byłam w stanie długo wytrzymać. Przepełniona
sala restauracji była dla mnie istnym koszmarem – gwar, obcy ludzie, tłok. Cały ten natłok mnie peszył, sprawiał że się dusiłam. Napawał również lękiem, że pośród klientów są ludzie,
którzy nie przyszli tam po to, by coś przegryźć i zaznać przyjemności bycia obsłużonych przez ludzi,
ale by mnie złapać. Mnie, Schuyler Erin Force, zbiegłą i ukrywającą się
osiemnastoletnią dziewczynę o niezwykłych zdolnościach.
Maga, który nie stawił się na przymusowej kontroli.
Kogoś, kto zgodnie z prawem może za to trafić za kratki.
Nic więc dziwnego, że pod fałszywym nazwiskiem staram się
wieść „normalne” życie w tym pokręconym, zamieszkanym nie tylko przez ludzi
świecie.
Edytowane dnia 24.03.2014r.
Czyli jednak dobrze myślałam, że dalsza cześć opowiadania będzie ściśle związana z dzieckiem Erin. Mała Schuyler zmieniła się w dorosłą kobietę i jak widac ojczulek dotrzymał tajemnicy, pozwolił jej żyć i jak na razie dziewczyna ma się w miarę dobrze.
OdpowiedzUsuńPolubiłam tą postać. Jest charakterna i potrafi walczyć o swoje. Mocny, twardy charakter odziedziczyła chyba po matce. Bo choć ojciec również był silnym człowiekiem, to jego mi Schuyler nie przypomina. Ale to dobrze. bardzo dobrze. Bo jak już wspominałam wcześniej, ten mężczyzna mnie przerażał i denerwował.
Bardzo podobała mi się jej postawa wobec szefa. Facet ewidentnie wyzyskuje ludzi i ktoś musiał mu w końcu powiedzieć w twarz, że każdy pracownik ma swoje prawa. Szkoda tylko, że z prywaciarzem się nie wygra, a Schuyler tylko narobiła sobie problemów. Benson to kolejna postać, która gra mi na nerwach.
Shuyler potrafi się o siebie zatroszczyć. Zmieniła nazwisko, uciekła, stara się żyć jak normalny człowiek. Tylko ciekawa jestem jak długo zdoła się ukrywać. Jestem przekonana, że ojciec ją dopadnie. Tylko kiedy?
Sky zdecydowanie jest postacią pozytywną, w przeciwieństwie do ojca. Ma w sobie sporo z Erin, to prawda. Ukształtował ją głównie wpływ decyzji ojca i jej następstw, ale o tym kiedy indziej.
OdpowiedzUsuńBenson to kolejna negatywna postać. Przeszedł kilka modyfikacji od początku powstania pomysłu, ale charakter z grubsza pozostał ten sam. Oślizgły dziad wyżywający się na innych. Jako, że nie będzie o nim już wiele, pozwolę sobie usprawiedliwić jego postawę: robot zabił mu żonę i córkę. Od tamtego czasu się zmienił, stał się cyniczny, złośliwy; tak jakby obwiniał wszystkich o to co go spotkało.