czwartek, 17 lipca 2014

Kradzież

Do tego skoku przygotowywałam się odkąd jestem w mieście. W ciągu dwóch dni znalazłam cel, przez resztę czasu zbierałam informacje. Czujnie wsłuchiwałam się w każdą wzmiankę na temat Herolda von Hricka. Wiedziałam już o nim wiele – z pewnością więcej niż jego własna żona. Ale tak to już w życiu jest – rzadko naprawdę znamy ludzi z którymi żyjemy pod jednym dachem – o czym przekonałam się na własnej skórze. Nieprzyjemna prawda, ale prawda.
Z podsłuchanych i dyskretnie wyciągniętych opisów jego posiadłości (służba wie o wiele więcej, niż ich pracodawcy chcieliby im zdradzić, a w dodatku uwielbia plotkować) oraz z obserwacji, które poczyniłam, znałam w pewnym stopniu rozkład jego domu i byłam w stanie niepostrzeżenie się doń zakraść.
Co też zrobiłam, gdy w ten sobotni dzień jego właściciele wyjechali, a słońce skryło się za murami miasta.
Dzień kradzieży wybrałam nieprzypadkowo – pewien uczynny „ptaszek” za niedużą opłatą przekazał mi informacje o tym, że właściciele domu owego dnia wybierają się na bal. Jako że nie zwykłam polegać na cudzych opiniach, dopilnowałam, by być przy tym, jak rodzina Hricków opuszcza swoją posiadłość. W pewnym oddaleniu obserwowałam, jak wyjeżdżali po południu krytym, bogato zdobionym powozem.
Pod osłoną ciemności podkradłam się na tyły posiadłości i wdrapałam na żelazne ogrodzenie. Pokonanie wystających szpikulców było uciążliwe, jednak udało się bez większych problemów.
W ogrodzie było ciemno, a Hrickowie nie mieli psów, jednak zbytnia ostrożność jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Kryjąc się za gęstwiną krzewów i drzew niepostrzeżenie zbliżałam się do domu. Kiedy dotarłam już pod kamienną ścianę, chwyciłam za pnącza bluszczu. Sprawdziłam, czy utrzymają mój ciężar; liczne gałązki z pewnością połamią się podczas wspinaczki, jednak główny konar powinien wytrzymać. Z wprawą zdobytą z  niemałym doświadczeniem, podciągnęłam się; oparłam stopę na ścianie i ponownie wybiłam w górę. Dzięki licznym ubytkom w zaprawie, wspinanie się było o wiele łatwiejsze.  Dotarcie na piętro zajęło mi niecałe pięć minut. Pokaleczyłam przy tym dłonie, jednak wciąż nikt nie wiedział o mojej obecności, co było najważniejsze.
Kiedy byłam już na wysokości okna, wyjęłam z buta sztylet. Chwilę trwało, zanim balansując na cienkich pnączach i przytrzymując się jedną ręką parapetu, udało mi się sztyletem odsunąć rygiel. To zadanie było dziecinnie proste: wystarczyło pogmerać przez chwilę ostrzem między  framugą, a ramą okna i odnaleźć zasuwkę. Czasem nowsze zamki sprawiały pewien kłopot, jednak wprawna ręka i upór pozwalają z nimi się uporać.
Kiedy już byłam we wnętrzu domu, zamarłam, nasłuchując. Doleciały do mnie odgłosy zabawiającej się na dole służby, jednak nic poza tym. Ruszyłam więc dalej, przypominając sobie co mówiła Bessy, pokojówka pani Hrick: „Ich pokój jest na piętrze, we wschodnim skrzydle. Jest ogromny. Gdybym to ja miała taki pokój, och… Mają takie wspaniałe łoże. ”
Aby się tam dostać musiałam przejść przez całe piętro. Wzdłuż ścian szerokiego korytarza stały ustawione na podestach rycerskie zbroje. W mroku nocy wyglądały upiornie; choć wiedziałam, że są puste, miałam niemiłe wrażenie, że jestem obserwowana przez niewidzialne oczy ukryte za przyłbicami hełmów.
Zorientowanie się, który pokój jest sypialnią pana w tym domostwie, nie było trudne. Tak jak i dostanie się do niego przez zakluczone drzwi. Kiedy mieszkańcy wrócą, z pewnością zdziwi ich fakt, że są otwarte. Hrick nie postępuje nigdy tak nierozsądnie, by dawać służbie możliwość wzbogacenia się swoim kosztem.
Pokój był rzeczywiście ładny, choć zdecydowanie zbyt bogato wystrojony jak na mój gust. Podłogę wyściełały puszyste dywany, ściany zdobiły liczne obrazy, arrasy ścienne. Łoże z baldachimem zajmowało znaczną część pokaźnej sypialni. Widocznie parze małżeńskiej dobrze się wiodło.
Nie to jednak przywiodło mnie tutaj. To, że moim celem był lord von Hrick, nie było przecież przypadkiem. Dowiedziałam się, że w swoich pokojach przetrzymuje nie małą sumkę. W dodatku klejnoty, jakimi obsypywał żonę również można sprzedać za porządną kwotę.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na toaletce przy lustrze zobaczyłam drewniane pudełeczko. Wzbudziło ono moje zainteresowanie i nadzieje. Podeszłam do niego i delikatnie pogładziłam wieczko. Spróbowałam je uchylić; na próżno. I na to znałam sposób. Po chwili w zamku cicho zgrzytnęło i wieczko samo odskoczyło na parę milimetrów. Nie byłam w stanie powstrzymać uśmieszku satysfakcji, który wykwitł na mej twarzy, kiedy otworzywszy pudełko dostrzegłam w nim szmaragdy, szafiry, brylanty i inne błyszczące cuda.  
- Mam cię – szepnęłam, wkładając dłoń do środka.
Wyjęłam kilka okazów i włożyłam je do kieszeni torby. Taki łup, choć u pasera pójdzie za o wiele mniejszą sumę niż jest wart w rzeczywistości – wiadomo: prowizje, ryzyko i te sprawy… - pozwoli mi wyżyć przez następne miesiące. Czekało mnie jednak jeszcze jedno zadania w tym lokum.
Ponownie zmierzyłam pokój krytycznym spojrzeniem, szukając miejsc, mogących posłużyć za skrytki. Ich położenia uczynna w swej naiwności pokojówka niestety nie znała. Trudno się dziwić; nie miała oka złodzieja, nawet jeśli w swoim krótkim życiu zdążyła już coś zwędzić swoim możnym pracodawcom.
Mój wzrok przykuła szafa. Tak jak i wszystko inne w sypialni, i ona była imponująca. Rzeźbiona, z licznymi ornamentami. W tak drogich meblach, zwykle produkowanych na zamówienie, nie raz można odkryć kryjówkę.
Otworzyłam skrzydła. W środku panowała nieprzenikniona ciemność, mimo światła wlewającego się przez strzeliste okna. Rozważyłam ryzyko, wsłuchałam się w panującą ciszę i ze wzruszeniem ramion wyciągnęłam z kieszeni płaszcza świeczkę i lniany woreczek. Rozsupłałam go i wysypałam na doń krzesiwo i hubkę. Szybko roznieciłam ogień i zapaliłam knot. Teraz mogłam ponownie zabrać się za poszukiwania.
Niewielki płomień dawał dostatecznie dużo światła, by rozegnać mrok, a jednocześnie nie powinien nikogo zaalarmować. Przezornie jednak zakrywałam go płaszczem od okien i drzwi. Wnętrze szafy  było wypchane eleganckimi strojami pana domu. Kucnęłam i zbadałam dno. Po chwili znalazłam to, co spodziewałam się odnaleźć. Za pomocą sztyletu podważyłam deseczkę, która bez oporów opuściła swoje miejsce. Z niewielkiego schowka wyłowiłam plik dokumentów, na których widok usta ponownie wykrzywiły mi się w  półuśmieszku.
Nie dane mi jednak było cieszyć się długo; z korytarza dobiegły mnie powolne kroki. Szybko zgasiłam świecę i odczekawszy, aż wosk nieco przyschnie wrzuciłam ją do kieszeni. Za ten czas schowałam również dokumenty do torby. Zamknęłam cicho drzwi szafy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. To, że ktoś ze służby tu wejdzie było mało prawdopodobne, lecz przezorność to cnota. Jeśli komukolwiek przyjdzie na myśl, by sprawdzić, czy drzwi są zamknięte, będzie niemile zaskoczony i zapewne postanowi to sprawdzić.
Mogłam co najwyżej schować się pod łóżko i liczyć na to, że nikomu nie przyjdzie na myśl, by sprawdzać. Zdanie się na łut szczęścia nigdy nie budziło mojego zachwytu. Kiedy jednak zobaczyłam w szparze pod drzwiami promienie światła, wsunęłam się pod łoże.
Odczekałam, aż kroki ucichną i opuściłam kryjówkę. Wciąż nasłuchując, z napiętymi nerwami, podeszłam do drzwi. Poczekałam, upewniając się, że obcy już odszedł i wymknęłam się z pokoju. Tam przystanęłam, uświadamiając sobie, że nieznajomy zmierza właśnie w stronę zachodniego skrzydła. Musiałam zaryzykować i pójść za nim; wolałam nie schodzić niżej,  wiedząc, że mogę natknąć się tam na  służbę, a innego bezpiecznego wyjścia nie było.
Ruszyłam więc drogą, którą tego wieczoru już raz przebyłam, z większą ostrożnością i czujnością niż wcześniej. Kiedy byłam już przy schodach, w porę zostałam ostrzeżona przez rozpraszający mrok światło. Skryłam się w niewielkiej niszy za rycerską zbroją.
Cóż, w końcu i mi rycerz przychodzi z pomocą - pomyślałam kpiąco, nasuwając kaptur głębiej na twarz.
Ten przejaw dobrego humoru zniknął równie szybko, jak się pojawił, kiedy odgłos kroków nieznajomego i blask światła zaczęły się zbliżać. Skuliłam się tak bardzo jak mogłam. Mięśnie miałam napięte, gotowe do działania, w razie gdyby tak potrzeba nastąpiła.
Szczęście, o ile kiedykolwiek mi sprzyjało, dziś najwyraźniej postanowiło się mną zabawić. Nieznajomy, który sprawił mi już w ciągu ostatnich pięciu minut sporo kłopotów, okazał się bystrym obserwatorem. Mimo padającego na mnie cienia i ciemnego płaszcza zdołał mnie dostrzec. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, zamarłam. On, sądząc po stroju majordomus,  przeciwnie: wrzasnął na cały głos, budząc wszystkich tych, którzy jeszcze nie spali. Potem rzucił się w moja stronę. W ostatniej chwili zareagowałam; popchnęłam w jego kierunku zbroję, która z brzękiem powaliła go na ziemię.
Nie czekając na to, by sprawdzać, czy nic mu się nie stało, lub, co gorsza, kto przybiegnie mu z pomocą, rzuciłam się do biegu, w stronę okna, przez które się tu dostałam. Goniły mnie dalsze wrzaski:
- Za nim, idioci! Za nim!
Poczułam się odrobinę urażona, że wziął mnie za mężczyznę, jednak ta omyłka mogła jedynie podziałać na moją korzyść.
Dopadłam okna unosząc je. Rzucając ostatnie spojrzenie w głąb korytarza, w którym właśnie pojawili się dwaj rośli mężczyźni, przełożyłam nogę przez otwór, i w ciągu niecałych dwóch minut znalazłam się na ziemi. Zerknęłam w górę; w oknie stali służący; jeden z nich właśnie przeciskał się przez okno, co z jego rozmiarami nie było łatwe. Znad szerokiego ramienia dostrzegłam twarz jego towarzysza. Kiwnęłam głową w jego stronę, przykładając dłoń do czoła w kpiącym pozdrowieniu. Potem odwróciłam się i ruszyłam przez ogrody w stronę bramy.


Witam!
Tekst powstał już wcześniej, na inną stronę i inną okazję. Ale ostatnio go znalałam i postanowiłam zakonczyć tę historię.
Powoli szykuję zakończenie tego opowiadania. Nie powiem ile będzie części. Zakończenie już znam - mniej więcej. Będzie pozytywne, czy wręcz przeciwnie? To zależy... 
Jeśli się to przedłuży, przepraszam. Ale piszę swoją część "Kopuły", myślę nad "Szczęściem to żart" i (z pewną dozą rezygnacji) rozmyślam nad tym, co się dzieje ze "Słodkim smakiem rewanżu". Do tego dochodzą jeszcze inne pomysły, na razie zalegające w zakamarkach mojego umysłu oraz w różnych plikach pomiędzy tekstami i czekające na realizację.
A i jeszcze jedno: nie mam nic przeciwko pośpieszaniu. Wręcz przeciwnie - może w końcu wezmą się w garść i zabiorę do pracy.
Pozdrawiam serdecznie,
roxette16

7 komentarzy:

  1. A jednak poszłaś po rozum do głowy (czyli posłuchałaś mnie) i zajęłaś się tym opowiadaniem.
    Jestem ciekaw czy historia potoczy się w tym samym kierunku, o którym kiedyś mówiliśmy, czy wymyślisz własny.
    Tak bardzo pisać niezgrabne komentarze o prawie szóstej rano...
    A.J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie, może faktycznie będę się tego trzymać. Przygody złodzieja mogą być ciekawe. Tak więc dziękuję, że mnie do tego namówiłeś.
      Jeszcze nie wiem. Dopóki nei zacznę pisać, wszystko jest możliwe.
      Nie najgorzej Ci to wyszło:)

      Usuń
  2. Na początku myślałam, że będzie to współcześnie się działo.A przygody złodzieja, mam nadzieję, że będzie typu Robin Hooda, zawsze są wciągające.
    "Niewielki płomień dawał dostatecznie dużo światła, by rozegnać mrok, a jednocześnie nie powinien nikogo zaalarmować. Przezornie jednak zakrywałam go płaszczem od okien i drzwi. " Wiem, o co Ci chodziło, ale to tak jakby trochę kulawe. No bo zakryć świecę płaszczem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie myślałam nad tym aż tak wiele.
      Poprawię to. Dzięki za zwrócenie uwagi:)

      Usuń
  3. Bardzo przepraszam, że tak długo mnie tu nie było, ale nawet w wakacje nie mam spokoju:D W każdym razie jestem i przeczytałam.
    Podobała mi się dynamika tego tekstu. Czytałam z wielką ciekawością, bo zdarzyć się mogło wszystko. Wpadło mi nawet do głowy, że może ta złodziejka znajdzie jakieś trupy czy coś takiego;D No ale nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Natomiast okradzenie tych bogatych ludzi przyszło jej bardzo łatwo. Chyba zaoszczędzili na zabezpieczeniach antywłamaniowych;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W porządku. Wiem, o czym mówisz - sama mam podobnie. W dodatku te upały... Szkoda gadać:)
      W średniowieczu chyba aż takich technologii to nie znali; złodzieje mieli więc dość łatwe zajęcie, jeśli chodzi o dostanie się do środka. Przejrzałam o tym parę stron, chcąc wiedzieć o czym piszę:)

      Usuń
  4. Witam,
    Z przyjemnością zdałem sobie sprawę, że podjęłaś się w tym tekście narracji pierwszoosobowej. Nie jest to łatwa sprawa, na stracie masz plus za odwagę.
    Akcja wydaje się dobrze skonstruowana, z łatwością mogę sobie wyobrazić kolejne etapy włamania (za to kolejny plus), niemniej jej opis brzmi trochę za bardzo, jak chłodna relacja (jeśli taki był Twój zamysł, to oczywiście nie mam się do czego przyczepić). Zbyt mało emocji, jakichś przystanków opisowych pomiędzy konkretnymi działaniami, które opisane są dosć ogólnikowo.
    Co jednak trzeba przyznać, czyta sie szybko, łatwo i, mimo tego, co napisałem powyżej, bardzo przyjemnie.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń

Dla Ciebie to chwila. Dla mnie impuls do dalszego działania.