Do tego skoku
przygotowywałam się odkąd jestem w mieście. W ciągu dwóch dni znalazłam cel,
przez resztę czasu zbierałam informacje. Czujnie wsłuchiwałam się w każdą wzmiankę
na temat Herolda von Hricka. Wiedziałam już o nim wiele – z pewnością więcej
niż jego własna żona. Ale tak to już w życiu jest – rzadko naprawdę znamy ludzi
z którymi żyjemy pod jednym dachem – o czym przekonałam się na własnej skórze.
Nieprzyjemna prawda, ale prawda.
Z
podsłuchanych i dyskretnie wyciągniętych opisów jego posiadłości (służba wie o
wiele więcej, niż ich pracodawcy chcieliby im zdradzić, a w dodatku uwielbia
plotkować) oraz z obserwacji, które poczyniłam, znałam w pewnym stopniu rozkład
jego domu i byłam w stanie niepostrzeżenie się doń zakraść.
Co też
zrobiłam, gdy w ten sobotni dzień jego właściciele wyjechali, a słońce skryło
się za murami miasta.
Dzień
kradzieży wybrałam nieprzypadkowo – pewien uczynny „ptaszek” za niedużą opłatą przekazał
mi informacje o tym, że właściciele domu owego dnia wybierają się na bal. Jako
że nie zwykłam polegać na cudzych opiniach, dopilnowałam, by być przy tym, jak
rodzina Hricków opuszcza swoją posiadłość. W pewnym oddaleniu obserwowałam, jak
wyjeżdżali po południu krytym, bogato zdobionym powozem.
Pod osłoną
ciemności podkradłam się na tyły posiadłości i wdrapałam na żelazne ogrodzenie.
Pokonanie wystających szpikulców było uciążliwe, jednak udało się bez większych
problemów.
W ogrodzie
było ciemno, a Hrickowie nie mieli psów, jednak zbytnia ostrożność jeszcze
nikomu nie zaszkodziła. Kryjąc się za gęstwiną krzewów i drzew niepostrzeżenie
zbliżałam się do domu. Kiedy dotarłam już pod kamienną ścianę, chwyciłam za
pnącza bluszczu. Sprawdziłam, czy utrzymają mój ciężar; liczne gałązki z
pewnością połamią się podczas wspinaczki, jednak główny konar powinien
wytrzymać. Z wprawą zdobytą z niemałym
doświadczeniem, podciągnęłam się; oparłam stopę na ścianie i ponownie wybiłam w
górę. Dzięki licznym ubytkom w zaprawie, wspinanie się było o wiele
łatwiejsze. Dotarcie na piętro zajęło mi
niecałe pięć minut. Pokaleczyłam przy tym dłonie, jednak wciąż nikt nie
wiedział o mojej obecności, co było najważniejsze.
Kiedy byłam
już na wysokości okna, wyjęłam z buta sztylet. Chwilę trwało, zanim balansując
na cienkich pnączach i przytrzymując się jedną ręką parapetu, udało mi się
sztyletem odsunąć rygiel. To zadanie było dziecinnie proste: wystarczyło
pogmerać przez chwilę ostrzem między
framugą, a ramą okna i odnaleźć zasuwkę. Czasem nowsze zamki sprawiały
pewien kłopot, jednak wprawna ręka i upór pozwalają z nimi się uporać.
Kiedy już
byłam we wnętrzu domu, zamarłam, nasłuchując. Doleciały do mnie odgłosy
zabawiającej się na dole służby, jednak nic poza tym. Ruszyłam więc dalej,
przypominając sobie co mówiła Bessy, pokojówka pani Hrick: „Ich pokój jest na piętrze,
we wschodnim skrzydle. Jest ogromny. Gdybym to ja miała taki pokój, och… Mają
takie wspaniałe łoże. ”
Aby się tam
dostać musiałam przejść przez całe piętro. Wzdłuż ścian szerokiego korytarza stały
ustawione na podestach rycerskie zbroje. W mroku nocy wyglądały upiornie; choć
wiedziałam, że są puste, miałam niemiłe wrażenie, że jestem obserwowana przez
niewidzialne oczy ukryte za przyłbicami hełmów.
Zorientowanie
się, który pokój jest sypialnią pana w tym domostwie, nie było trudne. Tak jak
i dostanie się do niego przez zakluczone drzwi. Kiedy mieszkańcy wrócą, z
pewnością zdziwi ich fakt, że są otwarte. Hrick nie postępuje nigdy tak
nierozsądnie, by dawać służbie możliwość wzbogacenia się swoim kosztem.
Pokój był
rzeczywiście ładny, choć zdecydowanie zbyt bogato wystrojony jak na mój gust. Podłogę
wyściełały puszyste dywany, ściany zdobiły liczne obrazy, arrasy ścienne. Łoże
z baldachimem zajmowało znaczną część pokaźnej sypialni. Widocznie parze
małżeńskiej dobrze się wiodło.
Nie to jednak
przywiodło mnie tutaj. To, że moim celem był lord von Hrick, nie było przecież
przypadkiem. Dowiedziałam się, że w swoich pokojach przetrzymuje nie małą
sumkę. W dodatku klejnoty, jakimi obsypywał żonę również można sprzedać za
porządną kwotę.
Rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Na toaletce przy lustrze zobaczyłam drewniane pudełeczko.
Wzbudziło ono moje zainteresowanie i nadzieje. Podeszłam do niego i delikatnie
pogładziłam wieczko. Spróbowałam je uchylić; na próżno. I na to znałam sposób.
Po chwili w zamku cicho zgrzytnęło i wieczko samo odskoczyło na parę
milimetrów. Nie byłam w stanie powstrzymać uśmieszku satysfakcji, który wykwitł
na mej twarzy, kiedy otworzywszy pudełko dostrzegłam w nim szmaragdy, szafiry,
brylanty i inne błyszczące cuda.
- Mam cię –
szepnęłam, wkładając dłoń do środka.
Wyjęłam kilka
okazów i włożyłam je do kieszeni torby. Taki łup, choć u pasera pójdzie za o
wiele mniejszą sumę niż jest wart w rzeczywistości – wiadomo: prowizje, ryzyko
i te sprawy… - pozwoli mi wyżyć przez następne miesiące. Czekało mnie jednak
jeszcze jedno zadania w tym lokum.
Ponownie
zmierzyłam pokój krytycznym spojrzeniem, szukając miejsc, mogących posłużyć za
skrytki. Ich położenia uczynna w swej naiwności pokojówka niestety nie znała.
Trudno się dziwić; nie miała oka złodzieja, nawet jeśli w swoim krótkim życiu
zdążyła już coś zwędzić swoim możnym pracodawcom.
Mój wzrok
przykuła szafa. Tak jak i wszystko inne w sypialni, i ona była imponująca.
Rzeźbiona, z licznymi ornamentami. W tak drogich meblach, zwykle produkowanych
na zamówienie, nie raz można odkryć kryjówkę.
Otworzyłam
skrzydła. W środku panowała nieprzenikniona ciemność, mimo światła wlewającego
się przez strzeliste okna. Rozważyłam ryzyko, wsłuchałam się w panującą ciszę i
ze wzruszeniem ramion wyciągnęłam z kieszeni płaszcza świeczkę i lniany
woreczek. Rozsupłałam go i wysypałam na doń krzesiwo i hubkę. Szybko
roznieciłam ogień i zapaliłam knot. Teraz mogłam ponownie zabrać się za
poszukiwania.
Niewielki płomień dawał dostatecznie dużo światła, by rozegnać mrok, a
jednocześnie nie powinien nikogo zaalarmować. Przezornie jednak zakrywałam go
płaszczem od okien i drzwi. Wnętrze szafy było wypchane eleganckimi strojami pana domu.
Kucnęłam i zbadałam dno. Po chwili znalazłam to, co spodziewałam się odnaleźć.
Za pomocą sztyletu podważyłam deseczkę, która bez oporów opuściła swoje
miejsce. Z niewielkiego schowka wyłowiłam plik dokumentów, na których widok
usta ponownie wykrzywiły mi się w
półuśmieszku.
Nie dane mi jednak było cieszyć się długo; z korytarza dobiegły mnie
powolne kroki. Szybko zgasiłam świecę i odczekawszy, aż wosk nieco przyschnie
wrzuciłam ją do kieszeni. Za ten czas schowałam również dokumenty do torby. Zamknęłam
cicho drzwi szafy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. To, że ktoś ze służby tu
wejdzie było mało prawdopodobne, lecz przezorność to cnota. Jeśli komukolwiek
przyjdzie na myśl, by sprawdzić, czy drzwi są zamknięte, będzie niemile
zaskoczony i zapewne postanowi to sprawdzić.
Mogłam co najwyżej schować się pod łóżko i liczyć na to, że nikomu nie
przyjdzie na myśl, by sprawdzać. Zdanie się na łut szczęścia nigdy nie budziło
mojego zachwytu. Kiedy jednak zobaczyłam w szparze pod drzwiami promienie
światła, wsunęłam się pod łoże.
Odczekałam, aż kroki ucichną i opuściłam kryjówkę. Wciąż nasłuchując,
z napiętymi nerwami, podeszłam do drzwi. Poczekałam, upewniając się, że obcy
już odszedł i wymknęłam się z pokoju. Tam przystanęłam, uświadamiając sobie, że
nieznajomy zmierza właśnie w stronę zachodniego skrzydła. Musiałam zaryzykować
i pójść za nim; wolałam nie schodzić niżej,
wiedząc, że mogę natknąć się tam na
służbę, a innego bezpiecznego wyjścia nie było.
Ruszyłam więc drogą, którą tego wieczoru już raz przebyłam, z większą
ostrożnością i czujnością niż wcześniej. Kiedy byłam już przy schodach, w porę
zostałam ostrzeżona przez rozpraszający mrok światło. Skryłam się w niewielkiej
niszy za rycerską zbroją.
Cóż, w końcu i mi rycerz
przychodzi z pomocą - pomyślałam kpiąco, nasuwając kaptur głębiej na twarz.
Ten przejaw dobrego humoru zniknął równie szybko, jak się pojawił,
kiedy odgłos kroków nieznajomego i blask światła zaczęły się zbliżać. Skuliłam
się tak bardzo jak mogłam. Mięśnie miałam napięte, gotowe do działania, w razie
gdyby tak potrzeba nastąpiła.
Szczęście, o ile kiedykolwiek mi sprzyjało, dziś najwyraźniej
postanowiło się mną zabawić. Nieznajomy, który sprawił mi już w ciągu ostatnich
pięciu minut sporo kłopotów, okazał się bystrym obserwatorem. Mimo padającego
na mnie cienia i ciemnego płaszcza zdołał mnie dostrzec. Gdy nasze spojrzenia
się skrzyżowały, zamarłam. On, sądząc po stroju majordomus, przeciwnie: wrzasnął na cały głos, budząc
wszystkich tych, którzy jeszcze nie spali. Potem rzucił się w moja stronę. W
ostatniej chwili zareagowałam; popchnęłam w jego kierunku zbroję, która z
brzękiem powaliła go na ziemię.
Nie czekając na to, by sprawdzać, czy nic mu się nie stało, lub, co
gorsza, kto przybiegnie mu z pomocą, rzuciłam się do biegu, w stronę okna,
przez które się tu dostałam. Goniły mnie dalsze wrzaski:
- Za nim, idioci! Za nim!
Poczułam się odrobinę urażona, że wziął mnie za mężczyznę, jednak ta
omyłka mogła jedynie podziałać na moją korzyść.
Dopadłam okna unosząc je. Rzucając ostatnie spojrzenie w głąb
korytarza, w którym właśnie pojawili się dwaj rośli mężczyźni, przełożyłam nogę
przez otwór, i w ciągu niecałych dwóch minut znalazłam się na ziemi. Zerknęłam
w górę; w oknie stali służący; jeden z nich właśnie przeciskał się przez okno,
co z jego rozmiarami nie było łatwe. Znad szerokiego ramienia dostrzegłam twarz
jego towarzysza. Kiwnęłam głową w jego stronę, przykładając dłoń do czoła w
kpiącym pozdrowieniu. Potem odwróciłam się i ruszyłam przez ogrody w stronę
bramy.
Witam!
Tekst powstał już wcześniej, na inną stronę i inną okazję. Ale ostatnio go znalałam i postanowiłam zakonczyć tę historię.
Powoli szykuję zakończenie tego opowiadania. Nie powiem ile będzie części. Zakończenie już znam - mniej więcej. Będzie pozytywne, czy wręcz przeciwnie? To zależy...
Jeśli się to przedłuży, przepraszam. Ale piszę swoją część "Kopuły", myślę nad "Szczęściem to żart" i (z pewną dozą rezygnacji) rozmyślam nad tym, co się dzieje ze "Słodkim smakiem rewanżu". Do tego dochodzą jeszcze inne pomysły, na razie zalegające w zakamarkach mojego umysłu oraz w różnych plikach pomiędzy tekstami i czekające na realizację.
A i jeszcze jedno: nie mam nic przeciwko pośpieszaniu. Wręcz przeciwnie - może w końcu wezmą się w garść i zabiorę do pracy.
Pozdrawiam serdecznie,
roxette16
A jednak poszłaś po rozum do głowy (czyli posłuchałaś mnie) i zajęłaś się tym opowiadaniem.
OdpowiedzUsuńJestem ciekaw czy historia potoczy się w tym samym kierunku, o którym kiedyś mówiliśmy, czy wymyślisz własny.
Tak bardzo pisać niezgrabne komentarze o prawie szóstej rano...
A.J.
Kto wie, może faktycznie będę się tego trzymać. Przygody złodzieja mogą być ciekawe. Tak więc dziękuję, że mnie do tego namówiłeś.
UsuńJeszcze nie wiem. Dopóki nei zacznę pisać, wszystko jest możliwe.
Nie najgorzej Ci to wyszło:)
Na początku myślałam, że będzie to współcześnie się działo.A przygody złodzieja, mam nadzieję, że będzie typu Robin Hooda, zawsze są wciągające.
OdpowiedzUsuń"Niewielki płomień dawał dostatecznie dużo światła, by rozegnać mrok, a jednocześnie nie powinien nikogo zaalarmować. Przezornie jednak zakrywałam go płaszczem od okien i drzwi. " Wiem, o co Ci chodziło, ale to tak jakby trochę kulawe. No bo zakryć świecę płaszczem?
Nie myślałam nad tym aż tak wiele.
UsuńPoprawię to. Dzięki za zwrócenie uwagi:)
Bardzo przepraszam, że tak długo mnie tu nie było, ale nawet w wakacje nie mam spokoju:D W każdym razie jestem i przeczytałam.
OdpowiedzUsuńPodobała mi się dynamika tego tekstu. Czytałam z wielką ciekawością, bo zdarzyć się mogło wszystko. Wpadło mi nawet do głowy, że może ta złodziejka znajdzie jakieś trupy czy coś takiego;D No ale nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Natomiast okradzenie tych bogatych ludzi przyszło jej bardzo łatwo. Chyba zaoszczędzili na zabezpieczeniach antywłamaniowych;D
W porządku. Wiem, o czym mówisz - sama mam podobnie. W dodatku te upały... Szkoda gadać:)
UsuńW średniowieczu chyba aż takich technologii to nie znali; złodzieje mieli więc dość łatwe zajęcie, jeśli chodzi o dostanie się do środka. Przejrzałam o tym parę stron, chcąc wiedzieć o czym piszę:)
Witam,
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością zdałem sobie sprawę, że podjęłaś się w tym tekście narracji pierwszoosobowej. Nie jest to łatwa sprawa, na stracie masz plus za odwagę.
Akcja wydaje się dobrze skonstruowana, z łatwością mogę sobie wyobrazić kolejne etapy włamania (za to kolejny plus), niemniej jej opis brzmi trochę za bardzo, jak chłodna relacja (jeśli taki był Twój zamysł, to oczywiście nie mam się do czego przyczepić). Zbyt mało emocji, jakichś przystanków opisowych pomiędzy konkretnymi działaniami, które opisane są dosć ogólnikowo.
Co jednak trzeba przyznać, czyta sie szybko, łatwo i, mimo tego, co napisałem powyżej, bardzo przyjemnie.
Pozdrawiam :-)