czwartek, 10 lipca 2014

Kopuła - część pierwsza [A.J.]

Sześć osób stało pochylonych nad narysowanym planem budynku.
– I  co my tam mamy niby znaleźć, kapitanie?
– Zapasy jedzenia, najlepiej puszkowanego. Takie najdłużej się trzyma. Plus butelki. Nie muszą być pełne, puste też się przydadzą. Tym od filtrów brakuje pojemników, do których mogliby przelewać czystą już wodę – odpowiedział dowódca, spoglądając na kartkę z napisaną listą „zakupów”.
– Zabawne… Kiedyś człowiek mógł po prostu wejść do sklepu i bez problemu kupić sobie Fantę czy Coca-Colę w butelce, a teraz musi się namęczyć, by jakąś dostać – odezwała się jedyna w ich oddziale kobieta, Shei.
– Świat sporo się zmienił przez te kilka lat, moja droga. Dawniejsze zasady rządzące wszechświatem przestały obowiązywać. Teraz to tylko prawo silniejszego ma rację bytu – wtrącił się mężczyzna z goglami na szyi.
– Przestań filozofować, Doktorku – uciszył go Murzyn.
– „Nie mam nic przeciwko Murzynom. Powinni mieć równe prawa i tak dalej. Po prostu nie podoba mi się to, że nie są biali.”
– Coś jeszcze, szefie? – Griggs puścił uwagę Doktorka mimo uszu.
– „Nie podoba mi się, że mają dłonie na zewnątrz czarne, a wewnątrz białe. Podeszwy stóp też mają jasne. To tak, jakby nosili źle wykonane i kiepsko zaprojektowane maskujące stroje dla czarnuchów.” – mechanik nie ustępował.
Znów nic.
– „Istnienie Murzynów stanowi dla mnie jeden z dowodów, że świat jest niedoskonały. Byłoby o wiele lepiej, gdyby wszyscy byli biali.”
– Przestań do cholery cytować tę głupią książkę, Doktorku! – warknął kapitan, po czym zwrócił się do Griggsa: – Standardowo. Jak znajdzie się jakiś sklep z bronią, to go czyścimy. Amunicji nigdy za wiele. Paliwo również się przyda. Jednakże priorytetem jest dla nas żarcie.
– I butelki – uzupełniła Shei.
– I butelki.
– Od tygodnia niczego nie znaleźliśmy, więc czemu tym razem miałoby by być inaczej? Wszystko w okręgu trzech kilometrów zostało już zebrane.
– Dlatego idziemy troszeczkę dalej od bazy, Andriej – wyjaśnił kapitan, Frank Dandolo.
– Jak daleko? – zapytał Rosjanin.
– Trzydzieści kilometrów.
– Dostaniemy ciężarówkę?
– Nie ma mowy. – Odpowiedź chyba nie zadowoliła Rosjanina, gdyż ten odszedł od stołu i zacisnął pięści.
–  Oni są jacyś pojebani! To przynajmniej pół dnia marszu, jeśli dobrze pójdzie i nie natrafimy na "stadko".
Mianem stadka określali grupę zombie. I nie chodziło w tym przypadku o liczby dwucyfrowe, ale o co najmniej trzycyfrowe. Z pojedynczym zombie spokojnie można było sobie poradzić, ale na widok stadka była tylko jedna skuteczna metoda, by przeżyć - biec w drugą stronę.
Wszyscy cierpliwie poczekali, aż słynący z wybuchowego charakteru Słowianin się uspokoi. Mężczyzna pochodził jeszcze w tą i we w tę i dopiero wtedy ponownie stanął przy stole.
– Dobrze. Powiedzmy, że tam szczęśliwie dotrzemy i znajdziemy jakiekolwiek zapasy. Jak oni wyobrażają sobie, że je zabierzemy? Wyprawa bez ciężarówki to jak pójść do supermarketu tylko po gumę do żucia. Weźmiemy tyle, żeby nas nie spowalniało w marszu i co? Starczy to raptem na dzień dla tych wszystkich ludzi! Nawet nie! Jest ich za dużo, by żarcie przyniesione przez sześć osób wystarczyło dla każdego. Potrzebujemy tej ciężarówki.
Bez niej nie ruszę się stąd.
– Wiesz w jaki sposób karana jest dezercja. W najlepszym wypadku rozstrzelają cię.
Frank spojrzał prosto w oczy Andrieja. Coś we wzroku Rosjanina nie spodobało się kapitanowi i tym razem odpuścił. Nie miał ochoty tracić jednego ze swoich ludzi.
– Dobrze – powiedział. – Pójdę i rozmówię się z generałem. Poproszę o pojazd. Przedstawię mu wszystkie za i przeciw. Jeśli jednak jeszcze raz odmówi, idziesz z nami bez gadania. Zgoda? – Mówiąc to, wyciągnął rękę przed siebie.
Wszyscy w tym momencie patrzyli na Andrieja. Ten nie poruszył się nawet na milimetr. W powietrzu wyczuwalne było coraz większe napięcie, jak przed burzą.
– Zgoda – odezwał się po dłuższej chwili i uścisnął dłoń kapitana.
Ktoś odetchnął z ulgą.
Frank uśmiechnął się lekko.


.::.


Dandolo został zapowiedziany i wprowadzony do gabinetu przez żołnierza z zielonym beretem na głowie. Żołdak zasalutował. Frank również, ale bardziej niedbale.
Generał Jonathan Redson udał, że tego nie zauważył. Włoch i jego ludzi byli jedynie najemnikami. To na własnych podwładnych kierował swą uwagę, a nie na zbieraninę przypadkowych osób, którym musiał płacić za wykonywanie rozkazów, głównie amunicją.
– Spocznij – wydał rozkaz, odkładając arkusz papieru na biurko, które zajmowało większą część gabinetu. Wykonane z dębu i masywne, nie było zawalone dokumentami. Generał z dbałością porządkował je wszystkie, by w razie czego szybko znaleźć odpowiedni.
Żołnierz stał wyprostowany w lekkim rozkroku; ręce miał skrzyżowane za plecami nad tyłkiem. Typowa marynarska postawa. Może kiedyś pływał po oceanie, zastanawiał się Włoch. On sam wsadził ręce do kieszeni spodni.
– Czegoś potrzebujesz, kapitanie Dandolo? – zapytał generał, ponownie udając, że nie przeszkadza mu postawa najemnika. Dopóki mężczyzna i jego ludzie wywiązywali się ze swoich zadań, dowódca bazy wojskowej mógł przymknąć oko na pewne ich zachowania. Jak chociażby lekceważący stosunek do ludzi wyższych stopniem.
Frank przyjrzał się generałowi. Starszy mężczyzna, ale nie gruby, co wręcz zaprzecza zajmowanemu stanowisku. Redson nie traktował nikogo lepiej czy gorzej, nie licząc najemników. Również dla siebie był surowy i dostawał takie same racje żywnościowe co inni. Ubrany w zwykły mundur, na który z dumą każdego dnia przypinał wszelakie odznaczenia i medale otrzymane przez całą swoją służbę. Mało wymyślna fryzura, gdzieniegdzie widać było łysinę. Generał jakby domyślił się na co patrzy Włoch i odruchowo poprawił włosy.
– Może powinienem zacząć strzyc się jak pan i pana ludzie. Co pan o tym myśli, kapitanie? – Frank i pozostali, oprócz Shei, byli obcięci na zero. – Muszę przyznać, że praktyczna ta wasza fryzura. Nie musicie codziennie myć głowy, mniej się pocicie, włosy w niczym wam nie przeszkadzają. Taaak... – ciągnął swój monolog. Kapitan wyobraził sobie, że jakby generał miał drewnianą fajkę i tytoń, z pewnością teraz by się zaciągnął, pogrążając się w zadumie. – Wracając do pana: nigdy nie przychodzi pan do mnie bez powodu. A szkoda, bowiem brakuje mi rozmów z ludźmi młodszymi od siebie. – Jako jedyny zaśmiał się ze swojego żartu. – Jaki jest więc tym razem powód tego, że stoi pan przede mną?
– Potrzebujemy ciężarówki – Włoch nie owijał w bawełnę.
– Prosto z mostu, co? – Redson nie wydawał się być zaskoczony. – Niestety muszę odmówić. Nie mogę jej panu dać.
– Wysyła nas pan, generale, z zadaniem znalezienia zapasów. Niemalże trzydzieści kilometrów od naszej bazy. Niestanowiąca niegdyś większego problemu do przebycia, jednakże czasy cholernie się zmieniły. Jeśli chce pan, żebyśmy wrócili tego samego dnia, a w dodatku cali i zdrowi, potrzebujemy tej ciężarówki.
– Odpowiedź brzmi "nie".
– Proszę się zastanowić, panie generale. Jest nas tylko sześcioro, licząc mnie. Nie będziemy w stanie wziąć zbyt dużo zapasów, bo to nas by tylko spowolniło, a na to nie możemy sobie pozwolić – Frank bez skrupułów używał argumentów Rosjanina – Jest nas za mało, by przyniesione przez nas zapasy wystarczyłyby chociażby na jeden dzień. Dlatego nalegam, by pozwolił nam pan wziąć pojazd.
– Odpowiedź wciąż brzmi "nie".
Dandolo oparł się rękami o biurko i nachylił, by spojrzeć siedzącemu na wygodnym foteku Jonathanowi prosto w oczy. Żołnierz stojący przy drzwiach chciał sięgnąć po pistolet spoczywający w kaburze, ale generał powstrzymał go gestem.
– Dlaczego? – zapytał Włoch.
– Jest kilka powodów. Po pierwsze: pojazd, szczególnie ciężarówka, jest mniej mobilny niż grupa sześciu osób. Łatwiej będzie się wam prześliznąć pobocznymi uliczkami, niż jechać głównymi drogami, które mogą, a prawie na pewno, być zatarasowane przez inne samochody. Po drugie: ciężarówka tym swoim całym spalaniem stukowym robi cholernie dużo hałasu, kapitanie. Odpalenie jej i wyjechanie w teren to jak krzyczenie "tutaj jestem, zabijcie mnie". Szybko ściągnęlibyście na siebie uwagę szwendaczy, a być może też i innych ocalałych, którzy mogliby zainteresować się waszym pojazdem. Po trzecie: ciężarówka potrzebuje dużej ilości paliwa, a tego ostatniego nie mamy za wiele. Poza tym jest bardziej potrzebne generatorom prądu... – Generał Jonathan Redson chciał coś jeszcze powiedzieć, jednakże Frank już nie słuchał. Rzucił jedynie ciche "idź do diabła" i wyszedł z gabinetu, potrącając barkiem żołnierza, któremu spadł beret z głowy. Andriej nie będzie zadowolony.


.::.


I w rzeczywiści nie był.
Rosjanin dał upust swoim emocjom za pomocą przekleństw i obietnic co się stanie z dupskiem generała, gdy spotka się z czubkiem jego wojskowego buta. Oczywiście na tym się skończyło, do żadnych rękoczynów nie doszło. Nawet wkurzony Andriej zachowywał jakieś tam resztki instynktu samozachowawczego.
Następnie tylko się uśmiechnął i powiedział, że czas porozbijać kilka łbów. Reszta oddziału zgodziła się z nim.
Rozpoczęli przygotowania.
Mimo że w dzisiejszych czasach głównym przeciwnikiem są zombie, każdy z nich ubrał na siebie kevlarową kamizelkę kuloodporną. Niby to jedynie tylko dodatkowe obciążenie, ale jednak dawało uczucie bezpieczeństwa.
Na głowę powędrowały hełmy marines z zamontowanymi goglami noktowizyjnymi. Zapewniały one przewagę w nocy i zdecydowanie były bardziej bezpieczne od latarek. Pod tym względem, że zombie są wrażliwe na światło i dźwięki. Latarka jest dla nich jak lep na muchy.
Podstawową bronią były kije baseballowe i maczety. Nie powodowały aż takiego hałasu jak broń palna i były równie skuteczne. Jedyną wadą było to, że z czasem się niszczyły i że trzeba podchodzić na bliską odległość, by coś nimi zdziałać.
Broń palną również mieli, tak na wszelki wypadek. Głównie kalibru 9 milimetrów, taki był najpopularniejszy w arsenale bazy wojskowej. Karabinów było mniej niż pistoletów, także były rzadziej używane. Niestety nie posiadali ani jednego tłumika, dlatego strzelać mogli jedynie w ostateczności. Huk wystrzału przyciągał szwendaczy bardziej niż światło.
Do tego każdy miał plecak, kilka magazynków, dwie manierki z przefiltrowaną wodą, skromne racje żywnościowe i koc, gdyby przyszło im spać poza bazą.
Tak przygotowani zebrali się przed bramą.
Najemnicy nie mieli zbyt wielu przyjaciół wśród żołnierzy. Obie strony niezbyt za sobą przepadały. Również z cywilami ludzie Franka nie mieli najlepszych stosunków. Dlatego nieliczni przyszli, by ich pożegnać.
Wśród nich była blondwłosą piękność, która przylgnęła do Włocha na czas długiego pocałunku. Od razu rozległy się gwizdy ze strony jego ludzi. Para jednak zupełnie się tym nie przejmowała. W tej chwili liczyli się tylko oni.
– Wróć z tarczą albo na tarczy – usłyszał.
– Chyba zbyt często oglądałaś "Trzystu" – zażartował.
– Mówię poważnie, Frank.
– Wiem, Meg. Wrócę. – Pocałował ją ostatni raz. – Obiecuję.


Witam!
Spodobało się? Mam nadzieję. To jest początek  nowego opowiadania, pisanego przeze mnie oraz A.J.. Myślę, że część z Was go zna. Następny rozdział za dwa tygodnie. 
Pozdrawiam serdecznie,
roxette16

14 komentarzy:

  1. Zombie apokalipsa jeden z moich ulubionych motywów, ciekawy temat i zapowiada się fajnie, choć po jednej scenie trudno coś więcej powiedzieć.
    Tylko jedna mała uwaga:
    " – Jak daleko? – zapytał Rosjanin.
    – Dziesięć kilometrów.
    (...)
    – Oni są jacyś pojebani! To przynajmniej dzień marszu, jeśli dobrze pójdzie i nie natrafimy na "stadko"."
    Średnia prędkość chodu człowieka to 5 km na godzinę. Ja, człowiek zupełnie bez kondycji robię 2 km w pół godziny. Jak oni zamierzają iść te 10 km przez cały dzień?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, jakbyś się skupiła bardziej na czytaniu, niż na wytykaniu błędów, dowiedziałabyś się gdzie jest kontynuacja ; )
      Nie powiem, może i trochę przesadziłem z czasem, ale wziąłem pod uwagę trudności związane z poruszaniem się po świecie, gdzie pełno jest chodzących trupów, plus miasta są zniszczone et cetera. Wtedy raczej nie chodzi się beztrosko po ulicach ; )
      Niemniej przemyślę to raz jeszcze.
      A.J.

      Usuń
    2. Jak powiedział Frank: wcześniejsze zasady przestały obowiazywać. W dodatku wszystko jest względne; tak jak stwierdził A.J. należy wziąć pod uwagę nie tylko prędkość, ale i inne czynniki, np. zombie.
      Za komentarz dziekuję, choć nie mi się należy; odsyłam na blog A.J.

      Usuń
  2. E, no fajne! Lubię zombiaki i opowiadania post apokaliptyczne! To coś nowego! Ostatnio nawet na jednej ze stron była dyskusja na temat zombiaków, hehe. A co do murzynów - ostatnio oglądałam film Kamerdyner w którym pokazano, jak kiedyś byli traktowani i jkestem w szoku, dlatego od razu mówię, że nie podoba mi się doktorek.
    Wybacz, że dzisiaj tak krótko, ale czasem nie mam już co powiedzieć na te twoje pomysły xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co. Cieszę się, że wpadłaś. Tyle że to nie całość tego rozdziału. Reszta jest u A.J. :)
      Ja akurat Doktorka lubię. Ciekawy gość, intelektualista.
      Ludzie byli ślepi, są ślepi i najwyraźniej ślepi będą. Choć niestety nie dosłownie - gdyby tak było, problem rasizmemu raczej zostałby rozwiązany ; p

      Usuń
    2. ja w odpowiedzi na spam. faktycznie nie czytałam info pod tekstem. Leciałam hurtowo nadrabiać wszystkie opowiadania, więc musisz mi to wybaczyć.

      Usuń
  3. to jest świetne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero teraz zobaczyłem podpis A.J. :-P

    OdpowiedzUsuń
  6. Ktoś piszę opowiadanie o zombie i ja o tym nie wiem! Jako największa fanka zombiaków jestem podekscytowana! Czyżbyście oglądali TWD? Też chciałam napisać opko o szwendaczach i opublikować je w październiku razem z kolejnym sezonem (widział ktoś ten przekot zwiastun?), ale znając moją manierę przekształcania wszystkiego w romans bałam się, że coś spartolę. Czekam aż zaczną u was zjadać ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że nikt Cię nie poinformował. Nawet bym się nie spodziewał, że lubisz opowiadania o zombie ; )
      Ja oglądam. Jestem na którymś odcinku drugiego sezonu, ale że obecnie nie mam normalnego internetu, pozwalającego na bezproblemowe oglądanie, musiałem przerwać. Mam nadzieję, że zdążę obejrzeć wszystkie odcinki do premiery piątego sezonu.
      A.J.

      Usuń
  7. Pisze* rzeby cie jusz kref nie zalewaua. :)

    OdpowiedzUsuń

Dla Ciebie to chwila. Dla mnie impuls do dalszego działania.