Dwaj mężczyźni siedzieli przy barze. Byli już nieco
podchmieleni, choć nie bardziej niż reszta towarzystwa obecnego na sali. Ich
niejednokrotnie napełniane kufle były już niemal opróżnione. Rozmowa – na temat
ostatniego meczu – zaczęła powoli przygasać. W pewnym momencie jeden z nich –
ten wyższy, blondyn o byczym karku – trącił swojego kompana i wskazał coś, czy
też kogoś za jego plecami.
- Ben, patrz – powiedział. – Poznajesz?
Brunet odwrócił się na taborecie, niemal przewracając przy
tym trzymaną w dłoni szklankę. Przez chwilę rozglądał się po pomieszczeniu, aż
w końcu jego wzrok padł na zgarbioną postać w ciemnym rogu.
- Ty, to nie jest czasem Joe? Ten Joe? – spytał z
mieszaniną zaskoczenia i ekscytacji. Wciąż wpatrywał się w mężczyznę ubranego
mimo coraz cieplejszej pogody i zaduchu, w szary płaszcz. – Ralph, powiedz, że
to on.
Blondyn pociągnął spory łyk ciemnego piwa.
- To on, stary – mruknął, ocierając usta wierzchem dłoni. -
To on. Joe Donovan we własnej osobie.
Ben zaczął podnosić się ze stołka, jednak zanim zdołał
wstać, Ralph złapał go za ramię i pociągnął na dół, tak, że ciężko klapnął na
siedzenie. Szklanka, którą wciąż trzymał, uderzyła w blat.
- Gdzie leziesz? Do niego?
Brunet patrzył na znajomego jak na największego tumana.
- No jasne, że do niego, a do kogo innego, k****, miałbym
iść? – warknął, wyszarpując ramię z uścisku. Po chwili uspokoił się nieco i
dodał: – A ty nie jesteś ciekaw?
- Czego?
- Tego, jaką historyjkę dziś nam sprzeda. – Opróżnił swój
kufel i przywołał barmana. Po chwili naczynie znów było pełne jasnobrązowego
trunku.
Ralph roześmiał się w głos i klepnął w kolano. Kilka
mężczyzn siedzących w pobliżu obrzuciło go ciekawskimi spojrzeniami, jednak
widząc, że nie dzieje się nic ciekawego wrócili do własnych spraw.
- Ach, o to ci idzie. Ostatnio Dwupalczasty mówił, że jego
ręka znikła w paszczy rekina, kiedy jako dzieciak wyruszył z ojcem na ryby.
Tyle, że jego ojciec nie znosił łowić ryb.
Ben pokiwał głową. Jego wyszczerzone w szerokim uśmiechu
zęby były pożółkłe od wieloletniego palenia i okresowego żucia tytoniu.
- Nie byłem przy tym osobiście, ale słyszałem coś
podobnego. Pamiętam, jak po raz pierwszy do niego podeszłem. Podpuścili mnie,
Larry i Hank… Swoją drogą, nie wiesz czasem co się z nimi dzieje?
- Co?
- Larry Goff i Hank
Kinney. Kojarzysz? Zawsze trzymali się razem, odkąd pamiętam. Trzy
lata starsi od nas. – Kiedy mina Ralpha nie zmieniła się ani o jotę z tępej,
niczego nie jarzącej, powiedział z westchnieniem: - Dobra, mniejsza z tym.
- Chwila! Wiem. Goff wyjechał z miasta dwa miesiące temu.
Podobno dla nowej babki. Ten to zawsze miał ich na pęczki. – W jego głosie
wyczuwalna była nuta zazdrości. – Hank, ten skurczybyk, ukrywa się przede mną,
odkąd od pół roku jest mi winny szmal. No, będę ja musiał go znaleźć i wyjaśnić
parę spraw…
Ben wyraźnie żałował, że rozpoczął ten temat. I on był
winny kasę dla kumpla, jednak liczył na to, że ten – jak to zwykle się działo –
zapomni i o tym długu.
- Jak pierwszy raz do niego zagadałem – wrócił szybko do
tematu, zanim kompan zdołał sobie przypomnieć o zobowiązaniu – jako
trzynastoletni gówniarz, to niemal ze strachu posrałem się w gacie. Mówię, niby
mikry gostek, taki niepozorny, ale jak spojrzy na ciebie tymi swoimi gałami, to
aż ciary przechodzą. Do dziś mam nieprzyjemne odczucie zawsze kiedy się na mnie
gapi.
- No, wiem o czym mówisz – przyznał Ralph patrząc nad
ramieniem Bena w stronę Dwupalczastego Joego.
- Właśnie wtedy, opowiedział mi swoją bajkę o polowaniu i o
wilku. Miał z szesnaście lat – opowiadał, pochylając się do przodu. Jechało od
niego alkoholem i papierosami. - Chciał się popisać przed kumplami i
dziewczyną, więc ruszył z innymi. W pewnym momencie psy coś zwęszyły. Ludzie
ruszyli za nimi, ale Joe został z tyłu. Przewalił się czy co tam… Nie pamiętam
tego. I kiedy został sam, zjawił się wilk. Wielka, czarna bestia o czerwonych
oczach i kłach jak sztylety. Tak ją opisał. Ponoć rzucił mu się do gardła. Ten
wilk, znaczy się. A biedny Joe osłonił się ręką. I ten mały skurczybyk złapał
go za dłoń. Tak długo szarpał, zasraniec, aż oderwał. Z dłoni zostały tylko dwa
palce, wskazujący i kciuk, i kikuty, z których krew tryskała jak fontanna. Wilk
nie zdołał nic więcej uszczknąć z poczciwego Donovana, bo jego wrzaski
zawróciły myśliwych, którzy go spłoszyli.
Ralph z zapałem kiwał głową. Słyszał już tę historię, ale
tego, co nazmyślał Donovan nigdy nie miał dość. Tych wymysłów mógł wysłuchiwać
godzinami, zwłaszcza, gdy miał w czym umoczyć usta. A korzystał z tego tak
często i tak zachłannie jak tylko mógł, tym bardziej, że jego Betsy była
przeciwna takim rozrywkom i kumplom z jakimi się im oddawał.
- Mi wcisnął gadkę o siekierce. Wiesz, tą w której niby
przez przypadek – w tym momencie puścił oczko i uśmiechnął się krzywo - jego najlepszy przyjaciel uciął mu palce. A tak
na serio, miało to być przez dziewczynę, która wolała Joego.
Przypomnieli sobie jeszcze kilka innych wersji utraty
palców, którą dla mieszkańców Camas serwował Joe. Wypili przy tym jeszcze po
dwa piwa i mimo twardych głów, wypity alkohol zaczął dawać o sobie znać.
Właśnie mieli zbierać się do wyjścia, kiedy zza pleców
doszedł ich starczy głos:
- Można się dosiąść? – pytanie było zadane chłodnym tonem.
Nie czekając na odpowiedź, właściciel głosu usiadł obok Bena, na wolnym
taborecie. Zamówił piwo i dopiero gdy je dostał, ponownie zwrócił się do
mężczyzn. – Rozmawialiście… o mnie, tak?
Obaj nerwowo przełknęli ślinę pod spojrzeniem
stalowoszarych oczu, które zachowały swą bystrość i przenikliwość mimo
podeszłego wieku.
Kiedy żaden nie odpowiedział, starzec kontynuował:
- Benjamin Church i Ralph… - zawahał się. Spojrzał
wyczekująco na blondyna spod swoich szarych, krzaczastych brwi. – Martone?
- Morton, proszę pana – mruknął blondyn ze wzrokiem wbitym
w dłonie.
- Tak… Znałem waszych ojców – zauważył. - Uczyłem się z
twoim, Benjaminie. Co u niego słychać?
Ben skrzywił się. Niewiele osób zwracało się do niego
pełnym imieniem; kojarzył je z moralizatorskimi kazaniami rodzica, których w
swoim młodzieńczym, szalonym życiu nasłuchał się wiele.
- W porządku. Jest już na emeryturze.
- I jak mu się
wiedzie? – Joe zdawał się nie zauważać, jaki wpływ ma na swoich rozmówców.
- Dobrze.
- Pozdrów go
ode mnie, kiedy następnym razem się z nim spotkasz.
- Tak, panie
Donovan.
Przez kolejną
minutę czy dwie ich trójka siedziała w milczeniu. Mężczyźni powoli opróżniali
swoje szklanki.
- Interesuje
was, jak to się stało, że straciłem palce, co? – Donovan przerwał milczenie.
Ben i Ralph
spojrzeli po sobie, niepewni, co z tego wyniknie. Zwykle skorzystaliby z
okazji, aby po raz kolejny wysłuchać jednej z wielu historyjek, jednak teraz,
nawet mimo nietrzeźwości, czuli, że coś jest nie tak.
- No… wie pan,
każdy się tym interesuje. Sporo wersji tego pan puścił o obiegu i…
- Twierdzisz,
że kłamałem? – Joe przyszpilił Bena wzrokiem. Kiedy mężczyzn speszony
zaczerwienił się i odwrócił wzrok, parsknął śmiechem. – Nie zawsze mówiłem
prawdę – przyznał bez poczucia winy.
- Któraś z
tych baje… historii była prawdziwa? -spytał Ralph wychylając się przed bruneta.
Na
pomarszczonej, pokrytej starczymi plamami twarzy Donovana pojawił się uśmiech.
- Nie, nie
było takiej, która mówiła by prawdę – przyznał, upijając łyk piwa.
Ralph jęknął
rozczarowany. Zamilkł, kiedy dostał łokciem w żebra.
- To jak to
się stało? – spytał Ben. – Jak stracił pan palce?
Joe ponownie
się napił. Potem przeczesał chudą dłonią rzadkie włosy, jasnoszare, niczym
jesienne niebo.
- Nie
straciłem.
- Co? –
burknął Ralph, który stracił wątek rozmowy na rzecz całkowitego opróżnienia i
ponownego napełnienia kufla.
- Nigdy nie
miałem palców – wyznał Dwupalczasty Joe. - Oto moja historia.
Młodsi
mężczyźni siedzieli skołowani, nie wiedząc jak zareagować.
Gdy milczenie
się przedłużało, Donovan ponownie się odezwał:
- Taki się
urodziłem. Kaleki – stwierdził ze smutkiem. Wyciągnął schowaną wcześniej pod
stołem prawą dłoń, wokół której krążyło wiele znanych powszechnie opowieści.
Trzy wypustki, nierówne wzgórki pokryte naciągniętą, cienką skórą, były śladem
nigdy nieistniejących palców. – Nie lubiłem się tym chwalić, czego już raczej
się domyśliliście. Moi rodzice również nie przepadali za poruszaniem tego
tematu. Myślę, że sądzili, że to ich wina. – Zamilkł na chwilę z niewidzącym
spojrzeniem utkwionym w miseczkę orzeszków. Po chwili zamrugał i potrząsnął
lekko głową, jakby odganiając się od nieprzyjemnych wspomnień. – Pozwalali mi
więc mówić, co chciałem, kiedy już się tu przeprowadziliśmy. A mnie bawiło
opowiadanie kłamstw, które po pewnym czasie zyskały mi nawet pewną popularność.
A kiedy już raz zacząłem… Nie mogłem naprostować prawdy. Wymyślałem więc
kolejne historie. W pewnym momencie i dzieciaki, takie jak wy, zaczęły mnie
zaczepiać, prosić o jedną z wielu historii. To niby nic ważnego. Jedynie ułomna
ręka. Ale to kłamstwo i ciążyło mi ono przez wszystkie lata.
Starzec znów
zamilkł. Po chwili Ralph, w nagłym przebłysku intelektu, spytał:
- Czyli co? My
jesteśmy jedynymi, którzy wiedzą co i jak, tak?
Mięsień na
twarzy Joego drgnął, kiedy powstrzymywał uśmiech. Z wiekiem, mimo pozornego
chłodu, stał się miękki, co zauważał u siebie z rezygnacją.
- Tak. I jeśli
chcecie możecie przekazać to dalej. A ja – przerwał i podniósł się ze stołka;
kości z cichym skrzypnięciem zaprotestowały – już idę. Do widzenia, chłopcy. I
nie zapomnij pozdrowić ojca, Benjaminie.
Starzec
wyszedł. Mężczyźni przez chwile siedzieli próbując prawidłowo przyswoić
wszystkie informacje.
- Ben… I co
robimy?
- Co: „co
robimy”? – burknął. Z powodu wypitego piwa myślał ciężej niż zwykle. –
Zostawiamy to dla siebie.
Blondyn był
zaskoczony.
- Ale…
dlaczego?
- Dlatego, mój
druhu, że tak trzeba. – Poklepał go po ramieniu i westchnął. – A poza tym i tak
nam nikt nie uwierzy. W końcu to Dwupalczasty Joe, nie? Jego historia nie może
być tak prosta.
Podniósł kufel
do ust i wypił resztkę zawartości jednym haustem.
- Choć,
zbierajmy się.
- Betsy mnie zabije,
jeśli znów wrócę nad ranem.
- I tak to
zrobi, bo byłeś ze mną – zakpił Ben.
Ralph przetrawił
to powoli.
- Racja,
święta racja – przyznał w zadumie. – Ale tak to jest z kobietami: nieważne, czy
przestrzegasz umówionych granic, czy nie. Ważne, że postępujesz wbrew ukrytym
ich oczekiwaniom.
Ben roześmiał
się z tej smutnej prawdy.
Potem oboje
wyszli i pieszo udali się do siebie: Ralph do domu, gdzie czekała na niego
zapewne zniecierpliwiona żona, a Ben do wynajmowanego mieszkania, gdzie
mieszkał wraz z psem, jedynym stałym towarzyszem. Bo na Ralpha nie mógł liczyć
– za bardzo podporządkował się Betsy i rzadko mogli się spotkać przy piwie, tak
jak to zrobili w ten piątkowy wieczór.
Gwoli krótkiego wyjaśnienia: błędy językowe zawarte w niektórych wypowiedziach Bena i Ralpha są celowe. A przynjamniej ich większość. Nie sądzę, by ludzie tacy jak oni dbali o poprawność mowy czy też się nią przejmowali.
Edytowany dnia 03.05.2014 rok
Jestem zdziwiona, że nie ma tu jeszcze ani jednego komentarza. Cóż, nigdy nie rozumiałam zbiorów opowiadań. Może dlatego, że nie byłam do nich przekonana. Pamiętam, że jak miałam 10 lat pisałam właśnie krótkie historie, ale to było dawno temu i teraz wydaje mi się to bez żadnego sensu. Tutaj natomiast dostaje olśnienia. To, co ty napisałaś ma sens. Krótka, zwięzła i zabawna historia, która spowodowała uśmiech na mojej twarzy. Bo naprawdę czułam się, jakbym siedziała obok na barowym stołku i podsłuchiwała Bena i Ralpha. Tą ich historię, a raczej wymyślne historyjki Joego na temat swoich palców, podczas gdy prawda była zupełnie inna, zbyt prosta jak na niego, jak to nazwał jeden z bohaterów. Poczułam klimat i atmosferę tego baru, widziałam dwóch pijących kolegów, którzy bacznie przyglądali się starcowi siedzącemu w kącie i żywnie go obgadywali, a to jest coś. Bardzo mało autorów to potrafi. Zastanawiam się, jak by ci poszło z książką, normalnym opowiadaniem. Próbowałaś już? Ciekawi mnie to. Przybyłam tutaj nie dlatego, że skomentowałaś mojego bloga i nie dlatego przeczytałam twoje dzieło. Bo nie uważam, że powinnam się odwdzięczyć, ale czytam to, co mnie interesuje. A ta historia mnie akurat zaciekawiła. Mimo krótkości była naprawdę ciekawa i być może pokuszę się na dalsze nowości które wypływają spod twojego pióra ;) Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńkolacja-z-wampirem
Ps. Nie jestem mistrzem w wykrywaniu błędów, ale znalazłam tylko to Ben zaczął podnosić się z stołka, - chyba "ze" stołka xD
UsuńDziękuję, że zajrzałaś. I za wskazanie błędu. Kiedy czyta się to samo kilka razy pod rząd, człowiek w końcu przestaje zauważać drobne błędy i widzi to, co miało być.
UsuńCieszę się również, że Ci się podobało. Może to autorska próżność, ale mi samej ta historia się podoba i myślę, że przez długi czas będę ją - i jej spisywanie - mile wspominać.
Co do dłuższych opowiadań... Próbowałam. Na tym blogu są już zaczęte dwa. I jak na razie są w zastoju. Kiedyś nie potrafiłam się zmusić do wymyślenia czegoś krótkiego, a teraz co rusz napotykam się na nowe, ciekawe według mnie pomysły. I myślę, że przynajmniej przez jakiś czas pozostanę przy nich. Będzie to mój mały warsztat.
Rzeczywiście, ma rację moja przedmówczyni w tym, co pisze. Czytajac ten tekst można się poczuć jak jeden z gości siedzących w barze, którego uszu dobiega rozmowa dwóch siedzących przy ladzie znajomych. Popijam piwko, nadstawiam ucha i staram się nie dawać po sobie poznać, że podsłuchuję.
OdpowiedzUsuńZupełnie, jakbym tam był.
Dziękuję. Jak zwykle, gdy czytam pochwałę nie bardzo wiem, co napisać. Wprost napawam sie radością z faktu, że komuś się to podobało.
UsuńRzeczywiście, ma rację moja przedmówczyni w tym, co pisze. Czytajac ten tekst można się poczuć jak jeden z gości siedzących w barze, którego uszu dobiega rozmowa dwóch siedzących przy ladzie znajomych. Popijam piwko, nadstawiam ucha i staram się nie dawać po sobie poznać, że podsłuchuję.
OdpowiedzUsuńZupełnie, jakbym tam był.
Jak ktoś ma poważny defekt to się go wstydzi i zaczyna kłamać, a wiadomo, że ono ma krótkie nogi. Dlatego jak ktoś mnie pyta o plamę na oku, czy wglebienie w skroni mówię prawdę.
OdpowiedzUsuńNiektórym osobom nie łatwo jest się przyznać.
UsuńKrótka, zabawna, lekka historyjka, a jednak wciągnęła mnie i czytało mi się ją bardzo dobrze. Nie wiem czemu, ale miałam jakieś takie dziwne wyobrażenie jakby działo się to na Dzikim Zachodzie;D Za dużo westernów się z ojcem naoglądałam chyba. Ale tych dwóch mężczyzn siedzących przy wielkim kuflu piwa i wesoło opowiadających sobie historie sławnego dziwaka z ich miasta, właśnie taką wizję mi nasunęli. Przy tych Twoich krótkich dziełach można się bardzo odstresować i wyciszyć. Podoba mi się to ;)
OdpowiedzUsuńPostać Joe napawała mnie dziwnym strachem. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że w tym facecie jest coś złego.. Może przez ten opis jego spojrzenia i przez to ile tajemnic krążyło nad tą postacią. Ale gdy wreszcie doszedł do głosu okazało się, że to przemiły starzec, który swoją inność chciał przeobrazić w zaletę. Chciał by dzieciaki mu zazdrościły niebezpiecznych wypraw, odwagi itp. Stąd te historyjki. A tak naprawdę był smutnym dzieciakiem, który nie ze swojej winy urodził się lekko wybrakowany. Mimo to znalazł sposób na odwrócenie swojego losu i chociaż kłamał - pomagało mu to. Polubiłam Joe. I widać, ze na stare lata przestał już się tak przejmować tym, co ludzie pomyślą. Mimo to cieszę się, że mężczyźni zachowali tą prawdę dla siebie. Dzięki temu nad Joe nadal krąży tajemnica i jakaś... intrygująca groza ;)
Cieszę się. Joe miał sprawiać właśnie takie wrażenie - osoby odizolowanej od innych, szorstkiej, nieco przerarzającej. Ale chodziło głównie o pozory, o pokazanie, że nie zawsze rzeczy są takie, jakimi je widzimy.
Usuń