Trochę czasu minęło od ostatniego opowiadania. Dopadł mnie brak czasu i weny. Choć może niekoniecznie weny - raczej chęci do pisania. Jednak Bentley Llittle sprawił, że wróciły wraz z nowym pomysłem. Nie oznacza to, że zapożyczyłam go od niego - po prostu pojawił się podczas czytania jego książki.
Mam nadzieję, że się spodoba.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł – mruknął Jim, obserwując jak
Max wytrychem grzebie w zamku. Rozejrzał się, jednak wokół była tylko pusta
droga oraz kilka krzewów i drzew. Z daleka blade światła, przypominające zawisłe
w powietrzu robaczki świętojańskie, wytyczały granice miasteczka.
Noc była spokojna, chłodna. Chłopcy przywykli do miejskiego
hałasu czuli się nieco przytłoczeni panująca wokół ciszą, przerywaną od czasu
do czasu szmerami i pohukiwaniami. Z oddali pobrzmiewało również wycie
samotnego wilka. Czyste niebo usiane było tysiącami gwiazd, które w mieście
niedostrzegalne były z powodu licznych latarni. Tu nawet księżyc będący już
cienkim, bladym sierpem na tle ciemnego nieba, wyglądał inaczej. Stary dom był
dopełnieniem tej tajemniczej, przesiąkniętej mrokiem atmosfery. Drewniany,
zniszczony przez czas, samotnie stojący tu od dziewiętnastego wieku, kiedy jego
pierwsi właściciele zdecydowali się go tu osadzić. Czasy swojej świetności
dawno miał za sobą. Teraz jego ścian, z których płatami odpadała biała niegdyś farba,
teraz o barwie szarożółtej, czepiały się dzikie rośliny. Okna tak brudne, za
których dostrzegalne były jedynie zszarzałe firanki, z daleka wyglądały jak
upiorne oczy. Czerwone gliniane dachówki gdzieniegdzie odpadły, pozostawiając
po sobie puste miejsca. Po barierce wokół werandy, której większość szczebli
była przegniła i połamana, pięły się pędy zdziczałej róży.
- Nie marudź. Nic się nie stanie. Rozejrzymy się tu trochę i
sprawdzimy warunki, to wszystko – uspokajał go Carter. Stał spokojnie oparty o
porośnięty bluszczem filar podtrzymujący dach nad werandą. Ze skupieniem i
zazdrością obserwował Maksa gmerającego przy drzwiach, który by ułatwić sobie
pracę oświetlał zamek podręczną latareczką, którą trzymał w zębach. Gdy
usłyszeli ciche kliknięcie a drzwi się uchyliły, blondyn wydał okrzyk
satysfakcji.
- Mówiłem, że wiem co robię – powiedział, nie bez cienia dumy.
Otworzył szerzej drzwi i omiótł latarką pomieszczenie.
Obejrzał się przez ramię i z szerokim uśmiechem wszedł do środka. Za nim
podążył Carter, włączając swoją dużą, ciężką latarkę. Jim stał przez chwilę
niepewny, jednak gdy z pobliskiego drzewa doleciało go huczenie sowy, poszedł w
ślad za przyjaciółmi.
Już od progu czuć było stęchliznę i duszność. Niewielki
przedpokój był ogołocony z mebli; na drewnianej posadzce zalęgała warstewka
kurzu, w której idący chłopcy zostawiali odciski swoich butów. Podłoga
skrzypiała pod ich stopami.
Przeszli dalej; znaleźli się w salonie. Ostatni właściciele
nie zabrali stąd całego dobytku; przed staroświeckim kominkiem stała kanapa. Na
ścianach zostało kilka kiepskiej jakości kopii obrazów, chyba Rembrandta. I tu
drewniany parkiet był przykryty kurzem, który wzbijał się w górę.
Jim zakaszlał, gdy wszedł w kłęby pyłu. Kiedy atak kaszlu nie
mijał, wygrzebał z wewnętrznej kieszeni kurtki inhalator. Przyłożył go sobie do
ust i odetchnął głęboko. Po chwili uspokoił się i znów mógł oddychać normalnie.
Zaczął jednak osłaniać usta i nos rękawem. Jego kumple nie zwrócili na niego
większej uwagi. Wiedzieli, że ma astmę i już się przyzwyczaili do jej konsekwencji.
- Przydało by się tu odkurzyć – zauważył Jim ostentacyjnie
machając dłonią przed twarzą.
- Jasne – odparł Max z kpiącym uśmiechem odwracając się do
niego. W promieniu światła latarki zawirowały drobinki pyłu. - Bierz szczotkę i zamiataj, skoro masz ochotę.
- Możesz teraz się śmiać, ale mina ci zrzednie, gdy przyjdzie
tu się bawić. Już to widzę – setka imprezowiczów w kłębach kurzu.
- Jimmi, wyluzuj. – Carter specjalnie użył tego przezwiska.
Wiedział, że przyjaciel go nie znosi, a miał wzmożoną ochotę na żarty.
Jim nic nie odpowiedział, tylko zacisnął usta i poszedł dalej.
Wyciągnął z kieszeni telefon i, żałując, że nie zabrał latarki, zaczął
oświetlać nim drogę. W słabym świetle niewiele było widać, ale rozróżniał
obrysy drzwi i nielicznych przedmiotów, których nie zabrano. Po przejściu przez
korytarz trafił do kuchni. Wszystkie szafki i półki były na swoich miejscach.
Zaczął metodycznie je przeszukiwać. Oprócz kurzu, mysich fekaliów i małego guzika,
w jednej z szuflad znalazł zdjęcie. Prawie je przegapił, pobieżnie przeglądając
jej zawartość; utkwiło w szczelinie, oparte o tylnią ściankę. Wyciągając je
naderwał prawy róg.
Fotografia była stara, czarnobiała. Pozostawiona samej sobie,
pożółkła. Biegło przez nią kilka zgięć. Przy słabym świetle Jim zobaczył
rodzinę; rodzice i dwoje dzieci. Mężczyzna był wysoki, barczysty. Miał ciemne,
równo przystrzyżone wąsy. Kobieta była pulchna, niewysoka. Miała na sobie
sukienkę i kuchenny fartuszek. Na oko pięcioletnia dziewczynka stała sztywno
wyprostowana przed matką, z rękami opuszczonymi na boki. W jednej ręce trzymała
małą lalkę. Chłopiec, czepiający się kurczowo fałd sukni matki, nie mógł mieć
więcej niż trzy lata. Był drobny, szczupły. Niemal wychudzony.
Jim czuł się dziwnie stojąc po środku ciemnej, obszernej
kuchni i przyglądając się tym obcym ludziom. Domyślił się, że to oni byli
ostatnimi lokatorami tego domu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że żadna z
osób uwieczniona na fotografii się nie uśmiecha – wszyscy byli poważni, smutni.
A twarz chłopca wydawała się wręcz przestraszona. Kiedy to dostrzegł miał
ochotę odłożyć zdjęcie tam, gdzie je znalazł.
Chłopak odwracał się, chcąc pokazać kumplom znalezisko, kiedy
tuż przed nim z dzikim wrzaskiem pojawiła się trupio blada, święcąca twarz. Jim
z krzykiem odskoczył do tyłu, uderzając plecami o krawędź szafki i trafiając
głową w mosiężny uchwyt.
Jeszcze nie otrząsnął się z zaskoczenia i strachu, kiedy
kuchnię wypełnił głośny śmiech. W drgającym snopie światła Jim zobaczył
ryczącego ze śmiechu Cartera.
- Cholera, Carter – warknął, uderzając pięścią w ramię bruneta
- to nie było zabawne.
- Owszem, było – wydusił. – Boże, gdybyś ty widział swoją
minę. Oczy o mało nie wyszły ci z orbit.
Do kuchni wszedł Max.
- Czego się tak drzecie? Słychać was było w całym domu. – Mimo
niezadowolenia w głosie, uśmiechał się szeroko.
- Nasz mały Jimmi przestraszył się ducha – oznajmił
Carter z szerokim uśmiechem.
- Wcale nie. To on się wydurnia.
Max podszedł do szafek i położył na ich blacie pudełko, które
pozostali dopiero teraz zauważyli. Miało rozmiar opakowania po butach, było
jednak nieco wyższe i miało okrągłą pokrywę.
- Jeśli już skończyliście się wygłupiać, proponuję byście to
zobaczyli.
Obaj zbliżyli się bez słowa. Stanęli po bokach Maksa. Carter
przysunął bliżej siebie skrzyneczkę i spróbował ją otworzyć. Na próżno; drewniana
pokrywka ani drgnęła.
- Zaczekaj. Jeszcze nie otworzyłem.
Max wyjął swój wytrych i zaczął gmerać w otworze. Po pół
minucie, usłyszeli ciche skrzypnięcie. Blondyn bez problemów podniósł wieczko.
Carter ponownie przejął pudełko. Jim westchnął z irytacją,
obszedł przyjaciół i stanął przy nim, by móc zobaczyć zawartość skrzyneczki.
W pudełku było niewiele. Kilka kartek na dnie, wstążka i
zabawka: mała, szmaciana laleczka. Brunet zaczął przetrząsać papiery.
- Zaczekaj – Jim położył mu dłoń na ramieniu. Sięgnął pomiędzy
jego rękami i wyciągnął maskotkę.
- Chcesz się pobawić lalkami? Urocze – zakpił Carter.
Jim go zignorował. Trzymając zabawkę zaczął rozglądać się po
podłodze.
- Powinno gdzieś tu być… - mruknął, kucając. – Max, pożycz
latarkę.
Dał mu ją bez słowa.
- Czego szukasz? – spytał, kiedy promień światła przebiegał po
brudnych kafelkach.
Zamiast odpowiedzieć, Jim sięgnął w stronę szafek i wyciągnął
coś ze szczeliny pomiędzy nimi a podłogą. Podniósł się i podał znalezisko
Maksowi, oddając również latareczkę.
- Znalazłem to w szufladzie. Jest na nim ta sama lalka –
powiedział, wskazując palcem dziewczynkę i jednocześnie pokazując maskotkę.
- Hej… Chłopaki – mruknął Carter nie swoim głosem. – Musicie
to przeczytać.
Znów powrócili do pudełka. Carter podał im kartkę. Była pognieciona,
miała kilka ciemnych plam. W kilku miejscach litery się rozmyły, prawie nie
dając się odczytać. Lewy róg był osmalony, jakby ktoś chciał go spalić, jednak
rozmyślił się zanim papier miał szansę się zająć ogniem.
Czytali przyświecając sobie latarką.
Droga Jenny,
Wiesz, że kocham Cię
całym sercem. Tak silnie, że mocniej już nie można. Kocham Ciebie, Allana i
Mery. I dlatego nie mogę pozwolić na to, byście ode mnie odeszli.
Widziałem Ciebie jak się
z nim całowałaś. Z tym typkiem od rzeźnika. Obściskiwaliście się w zaułku,
myśląc, ze nikt was nie zauważy. Myliliście się – ja tam byłem i wszystko
widziałem. Popytałem trochę dyskretnie i wiem już, odkąd to trwa. Od pół roku z
nim sypiasz! Nie wiem, jak mogłem tego nie zauważyć. Nie wiem, naprawdę… Będzie
mnie to nękać do końca życia.
Spotkałem się z Twoim
kochasiem. Zawlekłem go do tego samego zaułka, w którym was widziałem. Zagroziłem
mu nożem. Przyznał, że pieprzyliście się. I wiesz co było potem? Zarżnąłem go
jak świniaka. Jednym, szybkim cięciem od ucha, do ucha. Trochę się rzucał, ale
nie trwało to długo. Zginął, męcząc się.
Wiesz dlaczego to
zrobiłem? Bo powiedział mi, że wolisz go i chcesz z nim odejść. Zabrać dzieci i zniknąć z
mojego życia. Ale ja na to nie pozwolę, Jenny. Moja słodka, kochana Jenny.
Na zawsze pozostaniesz
ze mną, albo nie będziesz z nikim.
Twój kochający, oddany
mąż,
Samson
Było jeszcze kilka listów podobnej treści. Dwa zaadresowane do dzieci –
mężczyzna wyrzucał im, że trzymają stronę matki, i go nie kochają.
- Co o tym myślicie? – spytał Jim, kiedy skończył czytać
wszystkie. Nerwowo przełknął ślinę. Dłonie mu się spociły, więc odłożył lalę i
wytarł je o spodnie. – Czy myślicie, że on… że on…
- Że on naprawdę zabił tego gościa? – dokończył Max. – Nie,
myślę, że chciał nastraszyć żonkę – stwierdził. Jednak jego napięty głos i
pobladła twarz przeczyły słowom.
- Może powinniśmy to zgłosić? – zaproponował niepewnie Jim.
- Glinom? – prychnął Carter, który czekał cierpliwie, aż
przyjaciele zapoznają się z treścią dokumentów. – Wysil móżdżek, kretynie.
Włamaliśmy się do tej chaty. Pomyśl o konsekwencjach.
- To co, mamy o tym zapomnieć? – nastroszył się chłopak. –
Boże, ten facet był szurnięty! On groził własnej rodzinie, że ją zabije!
Przyznał się, że zamordował faceta swojej żony.
- Nie wiemy czy to prawda. – Carter uparcie obstawiał na
swoim. – Pewnie zmyślał, jak stwierdził Max.
- Po co miałby to robić? Ta kobieta i tak prędzej czy później
dowiedziała by się o tym – zauważył Jim, krzyżując ręce na piersi.
Przez chwilę w całym domu panowała cisza, w której chłopcy
kontemplowali nad tym wszystkim, czego się dowiedzieli. Po dłuższej chwili
odezwał się Carter; w jego głosie pobrzmiewała utracona przez moment zwykła
pewność siebie:
- Zapomnijmy o całej sprawie. Te listy to dzieło szaleńca.
Jestem pewien, że pisał je sam dla siebie i nigdy nikomu ich nie pokazał. Ten
gość od rzeźnika pewnie ma się dobrze, albo wcale nie istnieje. Nie ma się czym
przejmować.
Max i Jim wymienili
niepewne spojrzenia. Obu takie wyjście pasowało. Czuli jednak pewien opór.
Blondyn jako pierwszy się z nim uporał.
- Zgoda. Włóżmy to z powrotem do skrzynki i odłóżmy na
miejsce. Potem spadamy.
- Musimy się jeszcze rozejrzeć – zaprotestował Carter. – Mieliśmy
znaleźć miejsce na imprezę. Ten dom się nadje. Oprócz… - wskazał kiwnięciem
głowy na listy porozkładane na szafkach – tego wszystko… jest w nim ekstra.
- Nie wiem, czy po tym czego się dowiedziałem mógłbym się tu
swobodnie bawić – stwierdził z wahaniem Jim.
Carter roześmiał się z przymusem, choć starał się, by brzmiało
to jak najbardziej naturalnie.
- Cała ta sprawa doda naszej zabawie smaku. Wyluzuj, stary.
Będzie dobrze.
Spakowali papiery do pudełka. Na wierzch położyli zdjęcie i
lalkę. Zanim Max zamknął wieczko, Jim odwrócił fotografię spodem na wierzch.
Zdziwione spojrzenia przyjaciół skwitował obojętnym wzruszeniem ramion.
- Skąd to wytrzasnąłeś? –spytał Carter, gdy wieczko opadło, a
Max ponownie je zamknął.
- Znalazłem je na górze, w szafie. O, zapomniałem powiedzieć –
są tam piłkarzyki. Są w niezłym stanie. Przydało by się tylko nieco je
przeczyścić i wykombinować piłkę.
Wyszli z kuchni i ruszyli korytarzem. W pewnym momencie Jim
przystanął.
- Czujecie? – spytał.
- Co? – Max zmarszczył brwi i pociągnął nosem. – To
stęchlizna. Trzeba tu trochę wywietrzyć. Zanim wyjdziemy otworzymy parę okien
Jim z irytacją pokręcił głową.
- Nie, nie chodzi o to. Coś jakby… czuć zgnilizną.
Węszył w powietrzu jak królik; jego nozdrza drgały, raz
rozszerzając się, raz zwężając. Trochę pokręcił się po korytarzu. W końcu
zatrzymał się przy schodach, obok drzwi.
- To stąd dochodzi –stwierdził.
Dwaj pozostali chłopcy również tam podeszli. Stojąc przy
drzwiach, węszyli.
- Teraz ja też to czuję – przyznał Carter. - Sprawdzamy?
Max kiwnął głową i wyciągnął dłoń do klamki. Przekręcił ją,
ale były zamknięte. Kiedy wyjmował wytrych z kieszeni, Carter wywrócił oczami. Max
oddał pudełko Jimowi i zaczął majstrować przy zamku. Po chwili zatrzaski
odskoczyły. Teatralnym ruchem, powoli otworzył drzwi. Kiedy to zrobił, do ich
nozdrzy trafił nasilony smród.
- Nadal twierdzisz, że tu nic nie czuć? – spytał Jim
zniekształconym głosem, zatykając nos.
- Ale jedzie – mruknął Carter. – Naprawdę chcecie tam
wchodzić?
- Nie. Ale musimy.
- W takim razie, Jimmi, panie przodem – powiedział brunet,
wyciągając dłoń w stronę drzwi.
- Kretyn – mruknął Jim, wyciągając do niego rękę. Carter
posłusznie podał mu latarkę.
Chłopak odstawił pudełko na podłogę i oświetlił ciemne
wejście. Strome schody prowadziły w dół, zapewne do piwnicy. Wziął głęboki
oddech i zakrywając dłonią usta i nos, przekroczył drzwi.
Stopnie były wąskie, wysokie, nierówne. Stąpał ostrożnie,
kierując promień światła pod nogi. Za Jimem szedł Max. Chłopak podpierał się
ściany; barierki nie było. Carter zamykał pochód.
Schody miały dwadzieścia stopni. Kiedy je pokonali, stanęli w
piwnicy. Tu odór był wręcz nie do wytrzymania.
- Matka mnie zabije, że
zasmrodziłem ciuchy – mruknął Jim, wchodząc głębiej do pomieszczenia. Przesuwał
promień światła systematycznie. Wokół było sporo szpargałów, kilka mebli, w tym
bujany fotel. Pomiędzy nim, a starą szafką z wyłamanymi drzwiczkami stał
drewniany konik na biegunach. W rogu pokoju o ścianę oparty był zakurzony
rowerek dziecięcy. Z rączek kierownicy zwisały kolorowe wstążeczki.
Nie znajdując tu nic ciekawego, ani źródła smrodu, przeszli do
kolejnego pomieszczenia. Była to kotłownia, z dużym, żelaznym piecem, w którym
palono drewnem.
- To pewnie zdechły zwierzak. Został tu zamknięty i zdechł. A my
pchamy się tu na darmo – narzekał Carter.
- Przymknij się i rozejrzyj – rozkazał Max. - To musi być gdzieś tutaj. – Po chwili dodał.
– Słyszycie to brzęczenie?
- Eee… Spójrzcie na to – drżącym głosem wypowiedział Jim.
Promień trzymanej przez niego latarki oświetlał kłębowisko szmat, nad którymi
latała chmara much. Po bliższym przyjrzeniu się kupie, Max i Carter dostrzegli
wystającą rękę i głowę. Obie części ciała były zsiniałe, opuchnięte. Otwarte oczy
były wyblakłe i skierowane wprost na nich.
Po chwili w pomieszczeniu słychać było przerażony wrzask,
kiedy do Cartera dotarło co widzi. Zaraz potem dołączył do niego krzyk Maksa i
wysoki pisk Jima. Wszyscy na raz rzucili się do wyjścia; przepychali się po
schodach. Jim potknął się na trzecim od dołu stopniu i ześlizgnął się na dół
obijając piszczel, jednak prawie nie poczuł bólu. Wciąż wrzeszcząc wybiegli z
domu. Nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi, pognali przez zarośniętą
zielskiem żwirową alejkę w stronę żelaznej bramy. Gdy do niej dotarli, zaczęli
się wspinać po śliskich prętach. Będąc na szczycie zeskoczyli na miękką ziemię.
Max wylądował w krzakach, Carter potknął się o wystający konar rosnącego
niedaleko dębu.
Jim, który był w o wiele gorszej kondycji, ledwo oddychał.
Stał pochylony do przodu z trudem łapiąc oddech, szperając w kieszeniach. Gdy w
końcu wygrzebał inhalator, z pośpiechu i nerwów wypadł mu z on rąk. W słabym
świetle szukał go na klęczkach. Gdy go znalazł szybko go użył.
Maksem, który wciąż klęczał w krzakach, wstrząsały dreszcze. Z
trudem utrzymywał zawartość żołądka, który zdawał się związać być ściśnięty.
Carter leżał twarzą do ziemi, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w czerń.
- Teraz na pewno musimy to zgłosić – powiedział Jim matowym
głosem, gdy oddech mu się uspokoił.
Odpowiedziało mu jedynie pohukiwanie sowy i przeciągłe wycie
wilka.
Edytowany dnia 20.05.2014r.
I nadszedł chyba ta wiekopomny moment, w którym to ja zazdroszczę Tobie. Naprawdę dobra robota.
OdpowiedzUsuńA.J.
Kilkakrotnie przeczytałam Twój komentarz i jakoś wciąż nie mogę uwierzyć. Ale cóż - nieufność to niekoniecznie dobra rzecz. W każdym razie dziękuję.
UsuńA chwila rzeczywiście jest wiekopomna.
Nie dziw się. Ja stoję w miejscu, Ty ciągle się rozwijasz. Wiadomym, że w końcu mnie przerośniesz i będziesz lepiej pisała, czego dowód mamy w postaci Twoich krótkich opowiadań. Oby tak dalej, a chyba nigdy Cię nie dogonię. ; )
UsuńJak tu się nie dziwić, kiedy czyta się takie herezje? Nie dorastam Ci do pięt, a o moim rozwoju powiedzieć można niewiele: wciąż uparcie coś piszę... i tyle.
UsuńAle masz rację - jesli nic nie będziesz pisał, niedaleko zajdziesz. Dlatego proszę grzecznie (jak na razie), abyś do pisana się zabrał. Dalsze losy Twoich bohaterów zapowiadają się ciekawie. Ale w tym problem: tylko i wyłącznie zapowiadaja się. My, czytelnicy, możemy jedynie snuć domysły.
Twoje historie są coraz bardziej złożone, ale nie tracisz skupienia na tym co istotne. Brawo.
OdpowiedzUsuńDoi tego trafiłaś w mój gust. Oby tak dalej.
Kiedy dostaje się tak pozytywne komentarze, człowiek aż się rwie do pisania. A że nigdy nie lubiłam zawodzić innych, staram się jak tylko mogę.
UsuńDziękuję; będę się starać.
Jedyne co mogę powiedzieć po przeczytaniu tego opowiadania, to jest to, że strasznie zazdroszczę Ci talentu. Czytałam będąc oczarowana a Twoje opowiadanie cały czas trzymało mnie w napięciu. Od samej sceny w której opisałaś jak chłopcy włamywali się do mieszkania spodziewałam się, że będzie to jedno z tych opowiadań o nawiedzonym domu. Z zacięciem więc czekałam kiedy pojawi się duch lub jakiś inny stwór. Na początku poczułam się nieco rozczarowana kiedy Jim po tym jak tylko zobaczył fotografię od razu też ujrzał ducha, potem byłam niesamowicie zadowolona z tego faktu, że to był tylko żart kolegi a nie, że tak szybko pojawiły się zjawiska nadprzyrodzone- to nie był jeszcze ten moment. Jednak kiedy chłopcy znaleźli ten list i jeszcze lalkę, która jakoś zawsze w horrorach źle się kojarzy byłam pewna, że coś się stanie, ba nawet miałam taką wizję, że nasi bohaterowie nie wyjdą żywi z tego domu. I to co zrobiłaś było genialne. Zbudowanie takiego napięcia jak w horrorze i na końcu chłopcy tylko znajdują ciała. Żadnych duchów czy innych nadprzyrodzonych zjawisk. To pewne było, że ci nastolatkowie się przestraszą, ale w sumie to nie stało się nic strasznego. Naprawdę nie mogę wyjść z podziwu nad zabiegiem jakiego dokonałaś w tym opowiadaniu. Teraz będę chyba codziennie zaglądała na Twojego bloga w oczekiwaniu na kolejne tak fantastyczne opowiadania :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo ciepło i życzę dużo weny.
efekt-maski.blogspot.com
Dziękuję serdecznie. To niesamowicie przyjemne przeczytać coś takiego.
UsuńMiałam nadzieję, że akcja będzie choć nieco zaskakująca. Nie chciałam tworzyć niczego wychodzącego poza granice możliwego, choć chwilami miałam takie zakusy. Uparcie jednak trzymałam je na dystans. Akcja z "duchem" od początku mnie prześladowała, choć w nieco innej scenerii. Zdjęcie było efektem chwili. Wysłałam Jima do kuchni i nie chciałam zostawiać go z niczym. W dodatku to - jak mam nadzieję - dodało nieco napięcia.
Jestem ciekawa, jak według Was potoczyły się losy Samsona. Może kiedyś jeszcze o nim napiszę, wyjaśnię parę spraw związanych z tym opowiadaniem, które nie dają mi spokoju.
Witaj!
OdpowiedzUsuńW imieniu swoim i całej Załogi Ocenialni(www.Shiibuya.blogspot.com) z przyjemnością zapraszam Cię w nasze skromne progi. Chcesz uzyskać obiektywną opinię na temat swojego bloga? Jesteś ciekawy, co możesz poprawić, edytować, ulepszyć? Zastanawiasz się nad jakością Twych postów? Pragniesz, by ktoś zdiagnozował Twoją poprawność? Chcesz rozwijać się i tym samym sprawić, by inni chętniej odwiedzali Twoją stronę?
Nasi Oceniający pomogą Ci rozwiać wszelkie wątpliwości, zanalizują treść, wyłapią słowne potyczki, przyjrzą się dokładnie Twojemu szablonowi i ramkom, doradzą Ci, jaki napis na belce będzie odpowiedni, postarają się zrozumieć adres i przesłanie bloga. Jesteś na to gotowy? Wspaniale! Nie czekaj i zgłoś się, jesteśmy tu dla Ciebie!
Jeśli chciałbyś/chciałabyś dołączyć do naszej Załogi, serdecznie zapraszam do zakładki "Rekrutacja", ponieważ nabór jest aktualnie otwarty.
PS Przepraszam za spam. Wiem, jak bardzo potrafi on człowieka zirytować, ale myślę, że rozumiesz, iż czasem bez niego nie da się przekazać innym usług Ocenialni. Jeśli uważasz to za stosowne, skasuj komentarz zaraz po przeczytaniu.
Pozdrawiam!
Tak, zdecydowanie można to zaliczyć do spamu. I choć za nim nie przepadam, zwłaszcza w takich miejscach, tym razem "wezmę na luz" w szeroko rozumianym znaczeniu tego wyrażenia. A może nawet skożystam z propozycji...
UsuńDobra robota. Czasami nachodzi mnie chęć odejścia nieco od konwencji fantasy i pobawienia się stylem charakterystycznym dla Twojego opowiadania.
OdpowiedzUsuńTa lalka przywiodła mi jakoś na myśl lalkę pojawiajacą się w "Ręce mistrza" Kinga. Może czytałaś?
Dziękuję. Ja choć odeszłam od tego przy pisaniu, wciąż nie mogę pozbyć się tego z głowy, więc całkiem możliwe, że pojawi się tu niedługo coś z fantastyki.
UsuńNie miałam okazji, ale z chęcią to nadrobię. W moim opowiadaniu lalka z początku była pluszowym misiem, jednak wydała mi się ona bardziej odpowiednia.
Dodam swoje trzy grosze być może dlatego, że naprawdę podoba mi się imię Jim i czystą przyjemność sprawia mi powtarzanie go sobie od czasu do czasu w myślach.
OdpowiedzUsuńNajpierw się poczepiam - mniej więcej do połowy drugiego akapitu twój opis bazuje na znanym wszystkim "był, była, było". A "był, była, było" to zło, ale czasami konieczne.
Mam zły nawyk poprawiania szczegółów, a oto dowód - "Wyciągnął z kieszeni telefon i, żałując, że nie zabrał latarki, zaczął oświetlać nią drogę." - nie "nią", tylko "nim".
Niewiele piszesz razem. Pudełko, pudełko... Może "skrzyneczka" nie byłaby taka zła? I nieswoim też razem.
I to tyle. Pomijając drobne, kosmetyczne błędy całość opowiadania jest znakomita. Umiejętnie budujesz napięcie, a i fabuła - choć niezbyt wyszukana - wciąga bez reszty. Naprawdę dobrze się to czytało i nie miałem ochoty porzucić w połowie, więc ukłon w twoją stronę. Masz lekki styl, które chyba trochę ci zazdroszczę.
Podobało mi się, że zróżnicowałaś charaktery chłopaków, a chociaż popełnili typowy w horrorach błąd typu "nie idź tam, nie idź tam, no cholera, poszedł" na końcu zrehabilitowali się szaleńczą ucieczką. I to było świetne, bo wątpię, żeby ktokolwiek normalny został na miejscu i czekał na policję.
Weny!
psychopoduszka.blogspot.com
Najbardziej dziękuję właśnie za wytknięcie błędów. Jesli będziesz chciał jeszcze kiedykolwiek je wytknąć, proszę bardzo.
OdpowiedzUsuńNad "był" i resztą paczki jeszcze popracuję. Nad powtórzeniami również. A błędy, które wskazałeś już poprawiłam.
Dziękuję również za pochwałę. Nie chciałam robić z tego typowego horroru, jednak bez podjecia przez bohaterów pewnego ryzyka, nawet takiego którego sobie nieuświadamiali, równie dobrze mogłam nie rozpoczynać pisania. Cieszę się, że uważaż, iz bohaterowie nie są tacy sami. W mojej głowie są jeszcze bogatszymi postaciami, których życie jest bogate. Nie chciałam jednak już tego tu opisywać.
Dobre, naprawdę dobre. Rozwijasz się. I tylko jedno zastrzeżenie. Fotografia jest rodzaju żeńskiego, powinno więc być " pozostawiona sama sobie".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dziękuję. Jak to mówią: praktyka czyni mistrza.
UsuńAle jaja! Ta historia zdecydowanie podobała mi się najbardziej;D Wyjęta żywcem z horroru albo dobrego, mrożącego krew w żyłach kryminału. Serio, Twoja wyobraźnia jest niesamowita! Z wielką przykrością stwierdzam, że mało twoich notek zostało mi do przeczytania. A szkoda!
OdpowiedzUsuńTa opowieść jest jak na razie moją ulubioną, a to pewnie ze względu na jej tematykę. Jako wielka miłośniczka kryminałów i wszystkiego, co związane z morderstwami, z wielką radością i ciekawością czytałam tą notkę. Gdy chłopcy poczuli odór zaczynałam podejrzewać, co jest jego przyczyną, ale mogłam się mylić. Jak widać autor listów nie był gołosłowny i jak zapowiedział, tak zrobił - zabił. Tylko kogo? Dzieci, żonę? Kto tam leżał? Ah! To było mega! :D
Ha, chłopcy chcieli się bawić, a teraz na długi czas odechce im się imprez. I na pewno nie włamią się ponownie do dziwnego domu. Swoją drogą, ciekawe ile to ciało by lezało zanim ktoś by je znalazł, gdyby nie Ci chłopcy...
Minęło już parę ładnych lat, odkąt facet zostawił swoją rodzinkę w piwnicy. Dokładnie ile, nie wiem sama. Zamordował ich, potem się wyprowadził. Zabrał większość rzeczy, to co mogło sprawić zbyt duże problemy zostawił.
Usuń