W kolejkach do toalet stało ze dwadzieścia osób. Kabin było cztery. Stały przy ogrodzeniu w równym rzędzie, jedna obok drugiej. Bardziej przypominały prowizorycznie zmontowany barak: ściany zbudowane z połączonych blach przymocowanych do drewnianej konstrukcji, nad którymi powiewała szara brezentowa płachta służąca za dach. Za drzwiami postawiono drewniane skrzynie z wyciętymi dziurami na środku, ustawione nad wykopanym dołem. Odkąd rok temu kanalizacja padła, to tu lądowały wszelkie nieczystości. Bądź co bądź załatwiać się trzeba. Od czasu do czasu opróżniano dół, ale nie sposób usunąć fetor szczyn i starego kału, który się tu unosił i którym zdążyło przesiąknąć wszystko, z czym miał dłuższy kontakt.
Drzwi trzeciej kabiny od prawej właśnie się otworzyły. Wyszła z niej Christina Scheiner. To niewysoka, pulchna kobieta, będąca jedną z osób zajmujących się porzuconymi i osieroconymi dzieciakami, które są zbyt małe, by móc samodzielnie troszczyć się o siebie. Blondynka szybkim krokiem oddaliła się od wychodka. Gdy smród zelżał, odetchnęła z ulgą.
Kiedy była już kilkanaście metrów dalej, jej uwagę zwróciła zażarta kłótnia przy tylniej bramie, która w szybkim czasie zmieniła się w bójkę. Scheiner zobaczyła, jak dwaj mężczyźnie turlają się po ziemi, okładając przy tym wzajemnie pięściami. Podbiegło do nich dwóch mundurowych. Blondynka obojętnie ruszyła dalej, przywykła do awantur, lecz przeszła zaledwie parę metrów, gdy zauważyła coś, co sprawiło, iż stanęła jak wryta.
Przed płotem dwóch małych chłopców, na oko ośmioletnich, przerzucało kamienie przez siatkę. Śmiali się, wygłupiali. Robili głupie miny do postaci znajdującej się po drugiej stronie. To właśnie ona wywołała tę reakcję u Christiny.
Za ogrodzeniem stała mała dziewczynka.
Jedna z kobiet stojących w kolejce zauważyła malców i przywołała ich do siebie. Chłopcy, którym przerwano zabawę, podbiegli do niej, śmiejąc się i przepychając po drodze. Kobieta schwyciła ich za rękawki koszulek i zbeształa ich. Po chwili puściła chłopca do zwolnionej toalety. Ten puścił oko do kolegi i zniknął za drzwiami.
Christina, której minął pierwszy szok, ruszyła w stronę ogrodzenia. Szła wolno, czując się tak, jakby powietrze wokół nagle zgęstniało. Zatrzymała się metr od siatki.
Dziecko miało nie więcej niż sześć, siedem lat. Pomięta sukienka z ciemnymi plamami na przedzie, niegdyś błękitna, teraz zszarzała od pokrywającego ją kurzu, wisiała w strzępach na drobnym, kościstym ciele. Skóra dziewczynki była sucha, przykryta warstwą brudu, drobne dłonie i gołe stopy zakończone połamanymi paznokciami. Piegowaty nosek, szczupłe policzki i kępki jasnorudych, przetłuszczonych włosów okalających małą twarzyczkę. Tylko te oczy…
- Sarah… Skarbie, to ty? – spytała Christina, podchodząc bliżej. Prawie dotykała siatki. – Już nic ci nie grozi. Kotku, chodź tu, one nic ci nie zrobią…
Dziewczynka wydała z siebie cichy, skrzekliwy dźwięk i również się zbliżyła. Kołysała się w przód i w tył na swoich bosych nogach, przyglądając się kobiecie w milczeniu z beznamiętnym, wręcz bezmyślnym wyrazem twarzy. Zapadnięte oczy były okrągłe i wielkie jak spodki.
Christina wyciągnęła drżącą z emocji dłoń. Zanim jednak przełożyła ją przez kratę, dziecko z dzikim wrzaskiem skoczyło do przodu, szczerząc drobne ząbki.
Trafiło na odgradzającą je siatkę.
Gdy tylko dziewczynka zetknęła się z drutami, przez drobne ciało przeszedł prąd o napięciu pięciu tysięcy woltów.
Efekt był natychmiastowy. Każdy mięsień w jej organizmie skurczył się; zaczęła drgać. Zaraz potem wokół rozszedł się swąd palonej skóry. W końcu odpadła od ogrodzenia i z głuchym łupnięciem upadła na ziemię.
- Sarah…?
Christina stała z oczami rozszerzonymi ze strachu. Ręce przycisnęła do piersi, z trudem łapiąc oddech. Przyglądała się zwęglonemu ciału. Twarz zastygła w wyrazie bólu, głodu i bezsilnej wściekłości już w niczym nie przypominała jej małej córeczki.
Opadła na kolana i schowała twarz w dłoniach. Z jej gardła wyrwał się cichy jęk. Po policzkach popłynęły łzy. Ledwo do niej docierały zaniepokojone rozmowy zbliżających się ludzi. Kiwając się w przód i w tył wciąż powtarzała szeptem jedno imię: Sarah.
W pewnym momencie poczuła na ramieniu ciężką dłoń. Drgnęła i spojrzała w twarz żołnierza. Piwne oczy patrzyły na nią chłodno spod nastroszonych brwi.
-Wstawaj. Już, zjeżdżaj stąd! – warknął, szarpiąc ją za sweter.
- Już, już idę – powiedziała, odsuwając się od siatki. Jeszcze raz przyjrzała się postaci, która teraz leżała z wypalonym śladem kratki na twarzy, ze zwiniętymi w pięści dłońmi i podkurczonymi palcami u nóg. Znad jej ciała unosiły się stróżki jasnoszarego dymu.
Christina wstała. Za nią zebrał się zaciekawiony tłum, który żołnierze starali się rozegnać. Emma, sześcioletnia dziewczynka, którą przez pewien czas zajmowała się Christina, kiedy dopiero co zaczęli nowe życie w bazie, wyrwała się z objęć opiekunki i przemknęła obok mundurowych. Ustała obok Christiny chwytając jej dłoń i spojrzała na ciało.
- Dlaciego ta dziewcinka tam jest? – spytała sepleniąc, spoglądając w górę na kobietę.
- To nie dziewczynka – odparła zamykając oczy, chcąc powstrzymać łzy. - To mutant. Chodź, Emmo.
Scheiner odprowadziła dziecko do zdenerwowanej opiekunki, która skarciła dziewczynkę i niemal ciągnąc ją za sobą, oddaliła się. Dziecko odwracało się, szło tyłem, byle tylko móc jak najdłużej patrzeć na martwego mutanta.
Christina również chciała odejść, jednak kiedy z lasu zaczęły wyłaniać się mutanty, została wśród ludzi, którzy nie bacząc na niezbyt skoordynowane działania żołnierzy, pozostali w pobliżu. Obserwowała jak powoli podchodzą do tej drobnej dziewczynki, tak bardzo podobnej do jej małej Sarah, jeśli nie liczyć oczu; owalnych źrenic, zżółkniętych, przekrwionych białek i przetykanych niebieskimi żyłkami, pozbawionych rzęs powiek.
Niezdarne, niekształtne zombie łaknące krwi i świeżego mięsa, rzuciły się na zwęgloną postać, wbijały swoje kły w jej ciało. Gdy wysoki, łysy mutant o zdeformowanych dłoniach oderwał krwisty ochłap ze szczupłego ramienia i zaczął przeżuwać go ostrymi zębami, a ciemnoczerwona krew popłynęła mu po brodzie, Christina odwróciła się na pięcie i odeszła, czując napływ potężnej fali mdłości.
Przechodząc obok tych kilku straganów poszukiwaczy, gdzie można było nabyć dodatkowe przedmioty i nadliczbowe jedzenie, Scheiner pozdrowiła kilka znanych jej osób, stojących w grupkach przed nimi. Największa kolejka, zadziwiająco równa, która powoli się zmniejszała, prowadziła do niskiego budynku z płaskim dachem z zamontowanymi panelami słonecznymi – Spiżarki, jak go potocznie zwano, niegdyś będącą stołówką. Wewnątrz, troje czy czworo ludzi, rozdawało racjonowaną żywność. Pełniło tam wartę również trzech żołnierzy, będących ubezpieczeniem na wypadek zamieszek. Jak to mówią, ostrożności nigdy dosyć. Zwłaszcza, gdy chodzi o żywność, z którą ostatnio jest coraz gorzej, choć nikt o tym głośno nie mówi, zwłaszcza ci, którzy są za to bagno odpowiedzialni.
Gdy mijała budkę Rey’a Ratchforda znanego również jako Szczur, szczupły mężczyzna o ciemnej cerze i szpakowatych włosach, poszukiwacz i właściciel stoiska zarazem, zawołał do niej zza stolika. Przed stołem zastawionym puszkami z żywnością, torebkami mąki, cukru, soli i makaronu, przenośnymi filtrami, manierkami, bronią oraz innego rodzaju przedmiotami, stało dwóch mężczyzn, przyglądających się tym sprzętom. To bracia Goldman, których Christina znała. Na początku pomagali jej, zanim nie zajęli się pracami fizycznymi; obaj byli krzepkimi trzydziestolatkami, sympatycznymi, choć niezbyt bystrymi. Nie sądziła, by mieli coś, czym mogliby zapłacić, lub wymienić się na towary Szczura. Kiedy ją zauważyli, oddalili się, mrucząc powitanie pod nosem, gdy się mijali.
Scheiner zbliżyła się do straganiarza dość niechętnie, woląc raczej udać, że go nie dosłyszała niż wdawać się z nim w rozmowę; po tym, co niedawno widziała, wciąż czuła się nieco oszołomiona i przerażona. Nie wypadało jednak go zignorować; już teraz odwróciło się w jej stronę kilka osób. Szczur słynął ze swoich szemranych interesów i kojarzenie jej z nim nie było Christinie na rękę. Wolała zachować dobrą opinię, jaką się cieszyła. Dlatego z uśmiechem, jak gdyby nigdy nic, przywitała się z mężczyzną.
- Chrissie, kotku, jak leci? – zagadnął, gdy stanęła przed nim. Nie czekając na odpowiedź, zamaszystym ruchem ręki wskazał na rozłożone przed nim rzeczy. – Spójrz, co tu mam. Nie powiesz mi chyba, że nic z tego ci się nie przyda, co? – spytał żartobliwie, mrugając porozumiewawczo. – Nie chciałabyś niczego kupić? Może to? – Podniósł filtr, jeden z tych metalowych, dobrej jakości. I drogich. – Powiedz, masz już jakiś? Nawet jeśli, mam spore zapasy żarcia. Mięso w puszkach, sardynki w konserwach, zapuszkowane warzywa… Różne. – Pochylił się w jej stronę. - Na zapleczu, mam też trochę wódki i wina. Wiesz, warto się czasem zabawić w tych ponurych czasach.
- Szcz…Ratchford – przerwała mu. – Nie mam zamiaru niczego od ciebie kupować. Nie mam za co. Muszę już iść, dowidzenia.
Odwróciła się, lecz mężczyzna wychylił się jeszcze bardziej i złapał ją za ramię. Mimo wszystko, jego twarz zachowała złudnie sympatyczny i przyjazny wygląd.
- Kotku, nie udawaj. Wiem, że masz trochę złota. Widziałem cię wczoraj, jak wyhandlowałaś ze starym Lawsonem tę jego bezcenną pamiątkę, tą obrączkę z kamieniem. No, daj spokój. Na co ci taka ozdóbka? Chcesz się stroić dla swojego kochasia? Dla tego kłamliwego gościa? Mam tu wszystko, co jest potrzebne, by przetrwać w tym zadupiu. Wybierz sobie, co chcesz i dokonajmy transakcji, co ty na to, mała?
Szczur rzadko bywał natrętny, choć nie raz wykazał się uporem, gdy na czymś mu zależało. Jednak zwykle nie narzucał się ze swoim towarem. Po prostu czekał. Taką przyjmował strategię: zarzuca przynętę i czeka, aż ryba się złapie.
- Puść mnie, Szczurze – wycedziła Christina. Reputacja zeszła na dalszy plan. – Nie mam nic, powtarzam: nic, co mogłabym lub chciałabym ci sprzedać, jasne? I nie nazywaj Erica kłamcą
Mężczyzna zmrużył swoje szare oczy, a zmarszczki wokół jego ust pogłębiły się, lecz puścił ją i wyprostował ze sztucznym, przymilnym uśmiechem.
- Jak sobie życzysz, kotku. Ale pamiętaj: u mnie jest wszystko, czego byś chciała, a nawet jeszcze więcej.
Po wygłoszeniu swojego sloganu, przestał interesować się Christiną i skupił swoją uwagę na potencjalnych klientach, których widział w każdej osobie.
Kobieta odeszła, oburzona postępowaniem Szczura. I przestraszona… nie to nie najlepsze słowo – po prostu zaniepokojona jego spostrzegawczością. Pomogło jej to jednak choć na chwilę zapomnieć o małym zombie, którego zwęglone truchło zjadali teraz inni mutanci, wygłodniali, skoro zadowalali się padliną.
Na placu znajdowało się wiele osób. Część stała przed stoiskami i w kolejce po swój przydział żywności, ale zdecydowana większość krążyła wokół bez wyraźnego celu. Wiele osób w dwu, trzy, rzadziej więcej osobowych grupkach, dyskutowało zawzięcie, lub po prostu przechadzało się w przyjaznym milczeniu. Dzieci, które opiekunowie starali się mieć w zasięgu wzroku i pod względną kontrolą, przemykały między dorosłymi, ganiając za sobą. Kilka grało w klasy niedaleko Spiżarki. Przy jednym z prywatnych stoisk dwie dziewczynki w wieku czterech i pięciu lat bawiły się szmacianymi lalkami, klęcząc na rozłożonym na piachu kocu.
Wciąż wzburzona Christina przeszła szybko przez plac, odpowiadając niedbale na pozdrowienia i wypatrując kogoś w tłumie. Kiedy między dwojgiem mężczyzn zobaczyła stojącego w cieniu wysokiego szatyna, szybkim krokiem ruszyła w jego stronę, potrącając przy tym szczupłą, siwiejącą kobietę i wytrącając jej z ręki torbę. Reklamówka pękła, a cała jej zawartość rozsypała się na ziemię. Scheiner spojrzała w stronę mężczyzny, który również ją dostrzegł i pomachał jej, jednak zamiast ruszyć w jego stronę, schyliła się i mamrocząc pod nosem przeprosiny, pomogła pozbierać te kilka konserw, butelki wody i warzywa.
Nieznajoma zamiast podziękować, wyrwała jedzenie z jej rąk i przyciskając do piersi, oddaliła się, obrzucając ją wściekłym spojrzeniem. Christina wzruszyła tylko ramionami i skierowała się w stronę czekającego na nią mężczyzny.
- Chris? Co się stało? – spytał Eric Melton, kiedy kobieta do niego podeszła. Zerkał niepewnie w stronę straganu Szczura, przy którym Rey demonstrował rewolwer młodemu mężczyźnie w dredach. – O co mu chodziło? I dlaczego nie było cię tak długo? Widziałem Traupa. Kręcił się w pobliżu i wyraźnie niecierpliwił. Mam ci przekazać, że Marc…
Christina złapała rękę narzeczonego i uścisnęła ją w swoich dłoniach.
- Eric, musimy porozmawiać. Chodzi o coś innego niż... wiesz co. Na osobności – dodała ciszej, sugestywnie spoglądając wokół.
Mężczyzna po chwili się zgodził i również szeptem, spoglądając w bok, czego kobieta nie dostrzegła, rzekł:
- Tak, ja też chce ci coś wyznać. Chodźmy.
Trzymając się za ręce przeszli przez targ, mijając po drodze Szczura, zbyt pochłoniętego odbiorem zapłaty w postaci srebrnego wisiorka, by zwrócić na nich swoją uwagę. Kiedy poszukiwacz chował przedmiot do metalowej skrzynki, po czym zamknął ją na kłódkę, ci dwoje byli już poza zasięgiem jego wzroku – zniknęli w środku jednego z budynków.
Po pokonaniu trzech pięter, zamknęli się w jednym z pokoi. Było to ich wspólne lokum. Skromnie umeblowane, tak jak i inne. Mieściły się w nim dwa wąskie łóżka ustawione obok siebie naprzeciw drzwi, szafa i drewniana komoda, na której stała na wpół zużyta świeczka, z której bladożółty wosk ściekł na blat. Na żółtych ścianach przyklejono taśmą kilka zdjęć. Na trzech widnieli uśmiechnięci Eric i Christina. Jedno z nich pokazywało starszego mężczyznę w sztruksowej marynarce, z białą brodą i rzadkimi włosami skrytymi pod czarnym kapeluszem. Pomiędzy nimi wisiała fotografia przedstawiająca rudowłosą dziewczynkę siedzącą na grzbiecie srokatego kuca.
Usiedli na skraju łóżka, na skłębionej pościeli.
- Szczur, ten parszywiec, domyśla się czegoś.
- Co? Jak…?
- Widział jak wymieniłam się z Bobem Lawsonem. Rozmawiałam z nim z boku, myślałam, że nikt tego nie widzi, ale jak widać się myliłam – powiedziała kwaśno.
- Pewnie o tym szybko zapomni. Nie ma się czym przejmować.
- Boję się, że wszystko zepsuję. Że przeze mnie nas odkryją. Całą nasza szóstka tak bardzo się starała. Tyle wyrzeczeń, narad, przygotowań… a ja mogłam to zniszczyć.
- Gdzie się podziała wiecznie optymistyczna, zawsze uśmiechnięta Christina, którą znałem?
- Zmarła, jak…
Christina, która dotąd dzielnie się trzymała, wybuchła niepohamowanym płaczem. Oparła się o narzeczonego i wtuliła się w niego.
- Co się stało? – spytał mężczyzna.
- Widziałam ją – załkała, pociągając nosem. Łzy skapywały na szarą koszulę Erica.
- Kogo? Skarbie, kogo widziałaś? – Te pytania wyszeptał jej we włosy, kołysząc ją w ramionach.
- Córeczkę, swoją małą córeczkę…
Melton milczał przez chwilę ze zmarszczonym czołem, powoli przetrawiając to co usłyszał. Po chwili, gdy zrozumiał, co kobieta miała na myśli, rzekł:
- Sarah? Nie, to nie była ona. To był…
- Zombie, wiem – odparła z lekką irytacją, odsuwając się od niego. Była już nieco bardziej spokojna; łzy przestały cieknąć jej z oczu, a jedyną ich pozostałością były nieco napuchnięte oczy i ślady na policzkach, które jednak starła wierzchem dłoni. - Ale wyglądała jak ona, rozumiesz? Gdy ją zobaczyłam, przypomniałam sobie wszystko. - Christina nagle wstała i zaczęła krążyć po pomieszczeniu z rękoma założonymi na piersiach, zgarbiona, z upuszczoną nisko głową. Krótkie, niedbale przystrzyżone ciemnoblond włosy okalały jej twarz. - Całą tą ewakuację, ten pośpiech, strach. Zamieszanie, jakie wybuchło i to co się z nią stało.
W pewnym momencie podeszła do ściany i zerwała z niej zdjęcie. Wpatrywała się w roześmiane oblicze Sarah. Eric podszedł do niej i objął ją ramieniem.
- Chciałeś coś powiedzieć. O co chodzi? – spytała po minucie czy dwóch, gdy odwiesiła fotografię.
- Ach, tak. – Mężczyzna się spłoszył. Na jego policzkach i szyi pojawiły się czerwone plamy. - Chodzi o to, że…
- Tak?
- Nie jadę z wami. Zostaje tutaj.
Christina zamrugała oszołomiona. Zrobiła krok do tyłu; oparła się przy tym o ścianę, gniotąc róg swojego zdjęcia.
- Ja mam kogoś. Kogoś innego. I ona jest w ciąży. Chciałem ci powiedzieć wcześniej, ale nie chciałem cię zranić. Przepra…
Jego głowa odskoczyła w prawo, a na policzku wykwitła czerwona plama. Christina, wściekła, zraniona i oburzona, zacisnęła w pięść piekącą dłoń.
- Wynoś się stąd – wycedziła.