Było wpół do jedenastej w nocy, kiedy Meredith Jones
zgasiła światła i zamknęła drzwi kancelarii. Choć pracę skończyła dobre pięć
godzin temu, musiała zostać w biurze i zrobić porządek z dokumentami.
Przeglądając papiery znalazła błędy w rachunkach. Nie chcąc odkładać zadania na
później, musiała sama się z nimi uporać. Jako, że ostatnio marnie sypiała, była
już tak zmęczona, że z trudem skupiała się na zadaniu.
Ulice o tak później porze były opustoszałe i niesamowicie
ciche. Stukot jej wysokich obcasów roznosił się wokół głuchym echem,
harmonizując z odległym warkotem silników. Krok kobiety był miarowy i pewny,
niewzruszony panującą wokół ciszą.
Meredith mijała oświetlone witryny sklepów nie poświęcając im
uwagi. Była zmęczona, głodna i marzyła tylko o jednym: o długiej, gorącej
kąpieli i lampce wina.
Jej samochód był jedynym pojazdem zaparkowanym na niewielkim parkingu
za blokami. Oświetlały go dwie latarnie, z których jedna gasła co jakiś czas,
by ponownie rozbłysnąć z cichym buczeniem. Jej auto, stare czerwone volvo,
które już od dwóch lat zamierzała wymienić na lepszy model, stało pogrążone w
cieniu rzucanym przez gęste listowie rozłożystego dębu. Parkując tam rano
chciała oszczędzić sobie powrotu do domu w dusznym, nagrzanym wnętrzu, czego,
jak się przekonała, nie musiała się dziś obawiać.
Wsiadła do samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik
ożył, ale auto nie ruszyło. Ponowiła próbę kilkakrotnie, zanim w końcu przyjęła
do wiadomości fakt, że jej staruszek wystawił ją do wiatru.
- Pięknie, wprost wspaniale – mruknęła zmęczonym głosem,
zatrzaskując drzwi. – I co jeszcze?
Dwie przecznice dalej był postój taksówek. Zrezygnowana
ruszyła w tamtą stronę, upewniając się uprzednio, że będzie w stanie spłacić należność.
Ostatnio krucho było u niej z kasą. Miała zaciągniętych parę kredytów i kilka
większych wydatków, więc z niezbyt pokaźnej pensji zostawało jej z grubsza na
tyle, by starczyło na najważniejsze potrzeby. W dodatku ta cała sprawa z matką…Gdyby
nie miała do pokonania pięciu kilometrów pewnie poszłaby pieszo, oszczędzając.
Nie miała jednak na to siły.
W połowie drogi do stukotu jej butów dołączyły cięższe,
szybsze kroki. Z początku Meredith nie zwróciła na nie uwagi, jednak w pewnym
momencie poczuła zaniepokojenie. Rzadko zawierzała intuicji, choć zarówno
ojciec jak i brat twierdzili, że to dobra rzecz, która nie raz ustrzegła ich
przed niebezpieczeństwem. Tym razem, nieco wbrew sobie, wiedziona instynktem,
postanowiła jej posłuchać.
Oprócz podążającej za nią osoby, wokół nie było nikogo innego.
Na postoju taksówek ktoś powinien być, najpewniej taksówkarz czekający na klienta.
Dla Meredith oznaczało to bezpieczeństwo.
Przyśpieszyła, choć nie odważyła się odwrócić. Po prostu szła
najszybciej jak mogła, biorąc pod uwagę prawie dziesięciocentymetrowe obcasy i
bolesne obtarcia na piętach.
Do pokonania miała już tylko jeden zakręt i niecałe
pięćdziesiąt metrów w prawo. Jednak zanim zdołała pokonać tę odległość,
ciemnozielony van bez rejestracji z piskiem opon zaparkował prawie na chodniku
obok niej, a z jego wnętrza wypadło dwóch mężczyzn w kominiarkach. Dla Meredith
był to sygnał do ucieczki.
Kobieta, która ustała na chwilę zaskoczona, ruszyła biegiem w
stronę skrzyżowania. Przeklinała zawadzające szpilki i wąską, elegancką spódnicę, mającą ponoć idealnie podkreślać
jej zgrabne cztery litery i długie nogi. To z ich powodu w raptem kilka sekund
została powstrzymana, złapana przez wysokiego mężczyznę, który przyłożył jej
dłoń do ust, powstrzymując od spóźnionego krzyku. Drugą złapał ręce i
przycisnął do piersi. Meredith zaczęła się szarpać, próbując wyrwać z uścisku.
Z trudem oddychała; napastnik miał wielką, silną dłoń, którą zakrywał nie tylko jej usta, ale również nos.
- Cicho, maleńka – szepnął mężczyzna. Jego gorący oddech nawet
mimo skrywającego twarz materiału muskał jej policzek. – Spokojnie, nie chcę ci
zrobić krzywdy… Na razie.
Zaczął ją ciągnąć do tyłu. Z pomiędzy jego palców wydobył się
stłumiony jęk. Meredith starała się opierać, jednak jedyne, na co było ją stać,
to przerzucenie całego swojego ciężaru na mężczyznę. Ten nawet nie zwrócił na
to uwagi.
Kobieta wylądowała w aucie, z którego usunięto tylnie
siedzenia. Została brutalnie rzucona na metalową podłogę. Nim zdołała się
pozbierać, drzwi się zatrzasnęły, a obuta w wojskowe buty noga wylądowała na jej
plechach, przyciskając do ziemi.
Samochód ruszył z miejsca.
- Zwiąż ją – rozkazał mężczyzna stojący nad nią, opierający
się o ścianę, by utrzymać równowagę w pędzącym pojeździe.
Do wykonania polecenia ruszyła się smukła, wysoka postać.
Również niewątpliwie mężczyzna, którego szczupła twarz pozostawała ukryta. Wyjął
zza paska spodni plastikowe kajdanki, które skuł na jej dłoniach od tyłu, nie
zważając na protesty wciąż przygwożdżonej kobiety. Kiedy właściciel nogi usunął
ją z pleców Meredith, mężczyzna posadził ją brutalnie, oparł o ścianę i patrząc
jej prosto w oczy ogłuszył ją jednym, precyzyjnie wymierzonym ciosem.
Ten w wojskowych butach westchnął z zadowoleniem ściągając
kominiarkę. Jego ciemne, gęste włosy sterczały zmierzwione. Spoglądał z satysfakcją
na nieprzytomną postać, której szara spódnica podciągnęła się podczas
szamotaniny odsłaniając szczupłe uda.
- Dobra robota – stwierdził. – Teraz do punktu zmiany i prosto
do domu.
Telefon rozdzwonił się w torebce kobiety, odtrąconej pod fotel
kierowcy, przerywając pomruk zadowolenia, który rozszedł się wśród czwórki
mężczyzn.
Blondyn, który ogłuszył Meredith podniósł ją i odszukał w
licznych kieszeniach. Podał ją brunetowi bez słowa. Ten spojrzał na wyświetlacz
i zagwizdał przez zęby.
- No proszę, ktoś tu się śpieszy – mruknął z rozbawieniem,
rozłączając się.
Wysoki, szczupły mężczyzna stał przed drzwiami piętrowego
domu, uparcie wciskając przycisk dzwonka. Regularne dzwonienie dobiegające ze
środka świadczyło, że mechanizm się nie zepsuł, jednak usilne próby nie
sprawiły, że właścicielka domu otworzyła drzwi. W końcu mężczyzna się poddał,
zszedł ze schodków i zaczął okrążać dom. Jednak zarówno drzwi kuchenne jak i
tarasowe były zamknięte, a dodatkowego klucza do frontowych nie mógł znaleźć.
Zrezygnowany wyciągnął komórkę i wybrał numer.
Stał na chodniku oświetlony mdłym światłem latarni, słuchając
sygnałów. Był wysoki, szczupły, niemal chudy, jednak zawsze miał problem z
przybraniem na wadze. Gdyby nie siła i sprawność fizyczna, pewnie nie dostałby
się do policji.
W pewnym momencie sygnał się urwał. Mężczyzna był zaskoczony.
Przez chwilę przyglądał się telefonowi w wyciągniętej ręce, zastanawiając się,
co takiego sprawiło, że jego siostra tak go potraktowała. Spróbował sobie
przypomnieć, czy niczym ostatnio jej nie uraził, jednak nic nie przyszło mu na
myśl.
Spróbował raz jeszcze. Tym razem telefon był wyłączony i
odezwała się poczta głosowa. Trochę speszony nagrał się na sekretarkę.
- To ja, Henry… Słuchaj, musimy się spotkać pogadać. Stało się
coś strasznego. Mama… Nie, to nie jest rozmowa na telefon. Oddzwoń, kiedy to
odsłuchasz, dobrze? I możesz mi powiedzieć, co takiego zrobiłem, że się
rozłączasz? No w każdym razie… cześć. Zadzwoń do mnie.
Wyszło to nieco kulawo, jak zwykle gdy nagrywał się na pocztę.
Czuł się przy tym nieswojo, tak jakby gadał do siebie, co oczywiście w pewnym
sensie było prawdą.
Mężczyzna przez chwilę patrzył na dom siostry, po czym
odwrócił się i podszedł do auta. Gdy już odjeżdżał, jego telefon zadzwonił.
- Henry Jones, słucham?
- Henry, tu Patrick – rozległo się w słuchawce. - Przyjedź jak
najszybciej na Perth St..
- Co się stało?
- Pewna kobieta zgłosiła, że widziała porwanie. – Po chwili
ciszy dodał: - Z tego co udało nam się ustalić, to była twoja siostra.
Oszołomiony mężczyzna w ostatniej chwili wcisnął hamulec, o
włos unikając zderzenia z błękitną hondą. Plastikowy kubek z resztkami kawy
przewrócił się i ochlapał tapicerkę fotela.
- Cholera, co mówiłeś? Powiedz, że się przesłyszałem –
poprosił, siląc się na spokój.
Przez chwilę Patrick milczał.
- Nie stary, przykro mi. Porwano twoją siostrę i jak na razie
nie wiemy gdzie ani kto.
- Zaraz tam będę.
Henry Jones włączył kogut i wciskając pedał gazu do granic
możliwości, popędził ulicami miasta.
Z zaciśniętymi ustami modlił się w duchu, aby to nie było
prawdą, lecz wielką pomyłką. Niedawno dowiedział się o śmierci matki, a teraz
porwano mu siostrę. Pechowy dzień.
To opowiadanie będzie dłuższe od poprzednich gdyż będzie miało więcej niż jedną część. Reszta pojawi się w nieznanym bliżej terminie, z tej prostej przyczyny, że w tej chwili mam jedynie to plus plan w głowie.
Pozdrawiam.
Ostatnio edytowane: 02.06.2014r.