Zerwałem się z łóżka słysząc wściekłe walenie do drzwi.
Chociaż "zerwałem się" nie jest odpowiednim określeniem. Raczej
spadłem. I to z fasonem.
Wściekły, masując obolałą głowę, podniosłem się z podłogi.
W takich sytuacjach jak ta przeklinałem to dźwiękoszczelne pomieszczenie, choć
prywatności jaką zapewniało nie wyrzekłbym się za nic. Zwłaszcza z moim
słuchem, który choć nie raz pomocny, bywał uciążliwy.
Podszedłem do drzwi odtrącając Moody'ego, który próbował
przepchnąć się do wyjścia.
- Sorry, stary, ale zostajesz tutaj - mruknąłem posyłając
psu karcące spojrzenie. Kundel, obrażony, odwrócił się, wskoczył na łóżko i z
premedytacją ułożył się na mojej poduszce, czego - jak doskonale wiedział - nie mógł robić.
Zdusiłem uśmiech w zarodku. Ten pies był niesamowity.
Złośliwy, uparty i inteligentny. I nie chodzi tu wyłącznie o psie rankingi - o
ile przeciętny pies ma rozum dwu lub trzy latka, Moody był dojrzały jak dziesięciolatek. W dodatku teraz patrzył na mnie z nieskrywaną złośliwością,
co mogło oznaczać zbliżającą się zemstę.
Przekręciłem zamek i nie zdejmując łańcuszka uchyliłem
drzwi.
- Czego? - warknąłem, nie zważając na to, kto może czekać
za drzwiami.
Szczęście mi dopisało. Stanąłem oko w oko z Alexem.
- Masz się za pięć minut stawić w centrali.
Westchnąłem słysząc ten dobrze znany mi ton pełen wyższości.
- Od kiedy robisz za chłopca na posyłki, co Black? -
spytałem opierając się ramieniem o ścianę. - Muszę ci chyba pogratulować. W
końcu awansowałeś.
- Przymknij się Stone. Niedługo poża...
Z premedytacją zatrzasnąłem drzwi. Przez chwilę czekałam na
uderzenie - Alexa nie trudno było wkurzyć, zwłaszcza jeśli był w moim
towarzystwie, choć rzadko okazywał tą swoją agresywną stronę przed większą
publicznością. Uderzenie jednak nie nastąpiło, czego żałuję. Ale miałem
jeszcze czas, dzień jest jeszcze młody.
Zerknąłem na zegarek. Dziewiąta. Taak, zdecydowanie za
młody. Przez wczorajsze spotkanie, które przeciągnęło się do trzeciej nad ranem
byłem wykończony. Po nim musiałem jeszcze zahaczyć do klubu. Wypiłem dwa czy trzy piwa i zaznajomiłem się z długonogą farbowaną blondynką, która wyraźnie miała nadzieję na zacieśnienie znajomości. Gdy po około pół godzinie oznajmiłem jej, że muszę już iść, zapisała mi na dłoni numer telefonu. Numer, którego bez żalu pozbyłem się w szybkiej kąpieli, której zażyłem kiedy o wpół do piątej dotarłem do ośrodka szkoleniowego. Dopiero o piątej zasnąłem. Rano po raz kolejny nie stawiłem się na porannej zbiórce, choć ktoś
próbował mnie obudzić. Z marnym rezultatem.
Stojąc na środku pokoju wykonałem kilka ćwiczeń
rozciągających. Po trzech minutach wyciągnąłem z szafy szary podkoszulek. Na
nogi naciągnąłem czarne, wysłużone martensy. Nie spieszyłem się.
- Dobra, Moody - zawołałem - idziemy.
Pies posłusznie poszedł za mną.
Dziesięć minut po nieproszonej wizycie Alexa dotarłem do
centrali. Wszyscy już tam byli. Moje spóźnione przybycie zostało jednak
zignorowane, nikt się tym nie zainteresował. Gdybym miał tak przerośnięte ego
jak Black z pewnością bym nad tym rozpaczał, a tak przeszedłem nad tym do
porządku dziennego. Można by nawet stwierdzić, że taka sytuacja była mi nieraz
całkiem na rękę.
Zająłem miejsce z boku grupy składającej się z Max, Alexa,
Bailey i Vaught'a. Przy ekranie stał Booth. Widok tego nędznego szczura nie
napawał mnie radością. Jego obecność wywołała jedynie pogardę i zdziwienie. Co
ten drań tutaj robił? Zwykle trzymał się głównej siedziby i plątał się przy
Merrick'u. Taka mała grupa jaką zorganizowali nie mogła oznaczać większej
akcji, a z powodu czegoś nieistotnego nie uczyniłby nam zaszczytu pojawienia
się w naszej skromnej bazie szkoleniowej i przekazaniem nam zadania.
Wyciągnąłem nogi przed siebie i skupiłem się na słowach
Booth'a, chcąc wyłowić jak najwięcej.
- ....znaleźliśmy ją po kilku latach. Kiedyś jej
umiejętności zostały zgłoszone, ale uciekła i do tej pory nie udało nam się jej
zlokalizować. Wiemy, że obecnie przebywa w Seattle. Tutaj są wszystkie
potrzebne informacje. - Rzucił w stronę Dwayne'a szarą teczkę. Mężczyzna złapał
ją w locie. - Zapoznasz się z nimi później. Udacie się teraz do zbrojowni,
weźmiecie potrzebną broń. Pamiętajcie o bransoletach. Dziewczyna może być
niebezpieczna, a nie chcemy żadnych ekscesów. Czy to jasne?
Przeniosłem wzrok z Booth’a na ekran. Wyświetlone było na
nim zdjęcie dziewczyny. Miała czternaście, góra piętnaście lat. Ciemne włosy,
szare, smutne oczy.
- Kim ona jest?
Booth spojrzał na mnie z irytacją.
- Gdybyś był łaskaw stawić się punktualnie, wiedziałbyś o
niej wszystko.
- Kim jest? - powtórzyłem mierząc go czujnym spojrzeniem. -
Skoro wysyłasz po nią nas, Łowców, w dodatku poza nasz rewir... musi być kimś
ważnym. Kim?
Przez chwilę na twarzy Booth'a irytacja zmieniła się w
złość, jednak szybko się opanował. Poprawił czerwony krawat i spojrzał na mnie
z wyższością.
- W twoim zasranym interesie leży tylko świadomość, że masz
ją znaleźć i dostarczyć na miejsce. Jasne?
- Nie, nic nie jest jasne - odparłem opierając łokcie na
kolanach i pochylając się do przodu. - Jeśli nie była by nikim ważnym... lub
niewygodnym... zostawilibyście tę sprawę Guardianom z Waszyngtonu. Więc jeśli
chcesz abyśmy ją sprowadzili może po prostu odpowiedz.
- Tyrone - wycedził Dwayne - uspokój się.
- Jeśli nie chcesz jechać, zostań. Nie jesteś
nie zastąpiony, Stone. Pamiętaj o tym. Takich jak ty...
- Myślę, że wystarczy na dziś - wtrącił Vaught wstając z
krzesła. - Zbierajmy się. Niech każdy pójdzie do zbrojowni i wybierze coś dla
siebie. Nie zabierajcie jednak całego arsenału. To mała akcja. I zmieńcie
fatałaszki. Na co czekacie? Do roboty!
Ruszyłem za dziewczynami i Alexem. Dwayne i Booth zostali w
centrali.
Gdy wychodziliśmy z budynku Black spojrzał na mnie przez
ramię.
- Nie. Tylko ty jesteś...
- Chłopaki, nawet nie zaczynajcie - przerwała Max.
Zatrzymała się i spojrzała na mnie. - Tyrone, ona jest jedynie zadaniem. Booth
miał rację, nie powinieneś węszyć. Zrobimy to co do nas należy i po sprawie. Po
co zagłębiać się w temat?
Nie czekając na odpowiedź odwróciła się i odeszła
doganiając Bailey. Razem z nią skierowały się da sali treningowej. Za nimi
poszedł Alex, który na odchodnym rzucił mi jeszcze spojrzenie pełne wyższości.
Chwilę stałem przed drzwiami centrali zanim skierowałem się
do kwater. Po drodze dołączył do mnie Moody, który zniknął, kiedy szedłem na
spotkanie. Z przyzwyczajenia podrapałem go po łbie, kiedy podsunął pysk pod
moja dłoń.
- Stary, coś tu nie gra - mruknąłem. - Nie wiem co, ale się dowiem...
- Stary, coś tu nie gra - mruknąłem. - Nie wiem co, ale się dowiem...
Edytowany dnia 14.03.2014